czwartek 28.03.2024

Imieniny: Anieli Jana

Wyszukiwarka artykułów


Polecane wideo TVi ROLAND

wideo wiadomosci

kamera online

lokalne ogłoszenia

dyzury aptek

google news obserwuj

RAZEM_2024_PC


 

 


 

 


 
 

 


Średzianie w podróży dookoła świata. Z wyspy Sao Vicento do wyspy Sal

Skomentuj



Po 6 dobach żeglugi – 765 mil za nami, wchodzimy do zatoki z portem Mindelo na wyspie Sao Vicento. Port i marina przed nami. Na redzie stoi kilka statków i kilkanaście jachtów. Jesteśmy w formie więc decydujemy się pozostać na kotwicy i pontonem ruszamy do celników, immigration oficerów i policmajstrów, etc.



W marinie – jedynej na Cabo Verde – opłata za ponton 4 euro. Strach się bać ile skasują za cały jacht? Formalności w miarę szybko – pieczątki w paszportach, oplata za wizę na jacht – nie osobę.

Ruszamy we troje w miasto. Trzeba spróbować miejscowego osławionego grogu – bimber z trzciny cukrowej. Mocna zaraza i tania. Coś zjedliśmy i powrót późnym popołudniem na Venatora. Nocujemy na kotwicy odsypiając zarwane nocki przez ostatni tydzień. Żegluga była szybka, dobowe przebiegi sięgały 150 mil. Czas jak zwykle dzieli się na wachty. Jak jest nas troje, to można się trochę wyspać. Specjalnych problemów nie było, poza utratą sporej ilości wody pitnej na trzeci dzień, przez drzwiczki szafki w toalecie dziobowej. Otworzyły się i oparły na kranie z wodą i 300 l wody poszło... Już po raz drugi... Więcej takich błędów nie będzie, ale i tak wystarczyło na długo.

Nazajutrz wchodzimy do mariny. Opłata w miarę sensowna – 30 euro.  Zwiedzanie, knajpowanie, naprawy, itd. Zwykła rutyna portowa. Kupujemy miejscową kartę do neta za 15 euro i 8 Gb pozwala funkcjonować jakiś czas. Bez tego – katastrofa ekonomiczna. Odwiedzamy dom Cesary Evory. Próbujemy miejscowych potraw- cachupa, ponch z owoców baobabu.

Po dwóch dniach spadamy na następna wyspę. Ostra żegluga przez dobę na Sao Nicolau. Dokucza wiatr z Sahary z odrobinami piasku. Przed wyspą niesamowite zjawisko. Setki delfinów – małych i dużych krążą w jednym miejscu. Wydaje się, że w tym miejscu następuje styk przeciwnych prądów i zagęszczenie drobnych ryb, którymi żywią się delfiny. Wpłynęliśmy delikatnie w stado i w toni wody widać setki małych delfinków. Pływam wiele lat i widziałem wiele delfinów, ale coś takiego budzi wrażenie.

Stajemy na kotwicy obok kilku jachtów, między innymi jeden z polską załogą. Wyprawa pontonem na ląd. Miejscowy przewodnik zaraz przechwytuje nas i pomaga wyciągnąć dinghy głęboko na ląd.  Pokazuje następnego kolegę, który będzie pilnował pontonu. Zaczyna się... klimat afrykański. Prowadzi nas na policję portuarię. Tam załatwiamy sprawy paszportowe i próbujemy miejscowego piwka. Załatwiamy transport na oszałamiające kresy na wybrzeżu i jedziemy z „przewodnikiem”. Robią wrażenie! Po powrocie rozliczamy się z przewodnikiem płacąc mu połowę tego co sobie życzy. Ale i tak wygląda na zadowolonego. Kupujemy 3 kg tuńczyka żółtego od rybaka i ruszamy na okręt.

Ela ma samolot z Sal i trochę goni nas czas, a przed nami 80 mil, ale pod wiatr. Ogólnie przesrane. Po mili na wędkę łowi się barrakuda atlantycka – 135 cm i 15 kg. Captain jako specjalista filetuje, kroi. Mamy już dwie ryby – tunę i barrakudę. Razem z 12 kg mięsa. Rozwiewa się mocno, krew w kokpicie po rybach i fale z burty. Ale po godzinie jest już klar – w miarę. Ryby czekają na smażenie, marynowanie. Tuńczyk będzie robił za tatara i sealaksa. 

Do Sal płyniemy 28 godz. Ciężkich godzin żeglugi. Stajemy na kotwicy na południu wyspy. Wieje mocno całą noc. Rano płyniemy do Palmeiry – portu Deportivo na wyspie Sal. Port ciężko przychodzi. Wieje ponad 40 węzłów w twarz. Mijamy się z piękną niemiecka barkentyną. Wreszcie kotwica i jakaś cywilizacja. Tutaj pożegnamy Elę – wraca do kraju i tylko z Grzegorzem poczekamy na dwie następne osoby do załogi. 

Klimat Palmeiry przypomina mi Senegal i Gambię. Ludzie sympatyczni. Twarze miejscowych – ciemnoskórych, są miłe i sympatyczne. Mają taką pogodę ducha, pomimo czasem zbyt natarczywego namawiania na zakup jakiś pierdoł. Ceny pomimo ostrzeżeń, są do przejścia. Miejscowe produkty są tańsze, importowane droższe. Normalne. Grog 46 procent, podobny do rakiji zdecydowanie tańszy . Importowane piwo droższe, ale go nie lubię. Ryby w szerokim zakresie, tanie. Problem z wodą. Ale to następnym razem. Stoimy kilka dni na kotwicy w Palmeirze. Boa noite

Pozdrawiam Redakcję i Czytelników

kpt. Tadeusz Staniul






Wczytywanie komentarza... Komentarz zostanie odświeżony po 00:00.
Zaloguj się aby dodać komentarz.
pozostały limit znaków.
Zaloguj się za pomocą ( Zarejestruj się? )


Skoro burmistrz biega w kamizelce odblaskowej między dziurami przed Biedronką to raczej znak intensywnych przygotowań do ...
W przedmiocie kosztów komorniczych nic się w tym zakresie nie zmieniło. Wciąż za umorzenie na wniosek ...
Nie głosuje na nikogo kto w tym momencie jest z Koalicji PO czyli tych fałszywych niemieckich ...

szalankiewicz

komnet internet

warsztat 336224 px