piątek 26.04.2024

Imieniny: Marzeny Marii Klaudiusza

// reklama@roland-gazeta.pl // + 48 500 027 343 //

poleasingowe pl 970 250

HISTORIA ZAPISANA NA MAPIE

Skomentuj

Poszukiwanie skarbów to, oprócz łopaty oczywiście, mapy, mapy, mapy. Nazywają się tak samo, ale nie są takie same. Nie mam tu na myśli ich podstawowej funkcji, czyli odwzorowania powierzchni, ale inny aspekt obecny na mapach – zapis ludzkiej historii.

Ten element pojawia się na mapie z opóźnieniem. Zanim kartografowie zdecydują nanieść go na papier, musi się utrwalić w ludzkiej pamięci i świadomości. Utrwalić w codziennie i powszechnie używanej nazwie dla określenia miejsca. Nie od razu znajdzie się na mapie nazwa Przełęcz Zdechłej Krowy. Najpierw musi komuś zdechnąć tam krowa. Znajomość takiego faktu musi się rozpowszechnić w najbliższej, a potem dalszej okolicy. Przez lata będą ludzie mówić „No wiesz, na tej przełęczy, tam gdzie kiedyś krowa zdechła Hilaremu”

- Gdzie?

- No na tej przełęczy pomiędzy tymi dwoma górami jak się idzie do...

- Acha, no to mów jak człowiek.

- Przecież mówię, tam na samej przełęczy krowa zdechła Hilaremu to miejscowi mówią „przełęcz zdechłej krowy” i wszyscy wiedzą gdzie.

- Acha! Nie wiedziałem.

Dziesięciolecia miną nim uczeni kartografowie zdecydują się wnieść nową nazwę na kolejne wydanie mapy, ale w końcu robią to, i zwyczajowa, lokalnie przyjęta nazwa góry, wąwozu, doliny lub strumienia zostaje zaakceptowana i wchodzi do oficjalnego nazewnictwa geograficznego. „Poważne” nazwy jak Ziemia Franciszka Józefa, Cieśnina Beringa czy Spółdzielnia im. Feliksa Dzierżyńskiego zostały nadane odgórnie i odnoszą się niewątpliwie do ludzkiej historii lecz tej z grubych uczonych tomów. Istniał Cesarz Franciszek Józef, ale ani nie odkrył, ani nigdy nie był na tej ziemi, która nazwano jego imieniem. Moja krowa dysząc ciężko dowlekła się na przełęcz sama po to tylko, by na wieki zapisać swoją tragedię w ludzkiej pamięci i trafić na karty atlasu świata w złoconych okładkach z tłoczonej skóry. To takie zwyczajne nazwy niosą informację o różnych zdarzeniach. Albo inaczej: są odbiciem naszej, ludzi historii, zagubionej gdzieś pośród lasów nieprzebytych, mrocznych wąwozów i rzek, zapomnianej dawno przez ludzi. Ale mapy nie pozwolą zapomnieć, że na Wisielczej Górze, co przedtem nazywała się Galgenberg kogoś powieszono, albo powiesił się Hilary po utracie krowy na przełęczy.

Taką mapą, która nie tylko precyzyjnie odwzorowuje topografię, ale jest też odbiciem losów mieszkających tu od stuleci ludzi, można by ich nazwać – mieszkańców mapy, jest niemiecki Mästischblatt 1: 25000. Nie ma dokładniejszych map Dolnego Śląska. Chyba wszyscy poszukiwacze je cenią, ja je ponadto lubię. Lubię, wpatrując się w nazwę Krickwiese głowić się o co tu chodzi, bo wszelkie słowniki okazały się nieprzydatne, uboższe niż ludzki język. Dodam jeszcze, że na Przełęczy Zdechłej Krowy grasował zbój Twardokęsek, ale to już koniec stojaczych dywagacji.

 

Lasy i pola wokół pełne są zapisów zdarzeń z naszego życia. A to znienacka w najmniej spodziewanym miejscu wychynie obłamany krzyż, błędnie zwany pokutnym. A to na rozwidleniu leśnych dróg chyli się kapliczka, nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo dlaczego tu właśnie wzniesiona. A to na wielgachnym kamieniu narzutowym, co go lodowiec z dalekiej Szwecyji przywlókł, napis szwabachą zdarzenie jakoweś dawne potomnym przypomina. Nieczytelny prawie, ale jest! Świadczyć ma wszem i po wsze czasy, że w miejscu tym, zwyczajnym przecie, miało miejsce zdarzenie jakoweś niezwyczajne, upamiętnienia warte. A jakie? Ano różne. Pan baron von Jakiśtam ustrzelił ogromnego jelenia, margrabia von Jakiśinny padł pod drzewem na apopleksję na spacerze z młódką będąc, albo po prostu Hitler dąb posadził, co nie może być prawdą, bo „Hitlereichenów” to na Mästischblattach 1:25000 do cholery jest, zbrakło by mu czasu na wojowanie. Wspomniałem przedtem, że odniesień do ludzkiej historii, najwięcej spotyka się w nazewnictwie niemieckich Mästischblattów, ale mogę się mylić. Mieszkając na Dolnym Śląsku korzystam, co oczywiste, z map niemieckich. Być może na przedwojennych, dokładnych mapach naszych Kresów również roi się od takiego nazewnictwa, w końcu siedzieliśmy tam od lat kilkuset.


Odszukajcie rozrzucone po lasach i polach nasze, ludzkie ślady. Ludzkie, bo różni tu mieszkali, i Czesi, i Niemcy, i Polacy. Gospodarzyliśmy razem, żeniliśmy się, podrzynaliśmy sobie gardła. Normalnie. Ale łączyło nas jedno. Wszyscy byliśmy mieszkańcami tej ziemi – Śląska! I choć różnej narodowości i różnymi mówiliśmy językami, Ślązakami byliśmy wszyscy. Dziś przycichła polityczna zawierucha wywołana powojenną zmianą granic, wyblakły krzywdy i wypaliły się wojenne nienawiści. Wiele świadectw niemieckiej historii Śląska zniszczyliśmy bezpowrotnie. Trudno! Tym bardziej winniśmy ratować to, co zostało. I to już się dzieje. Spotykam w terenie efekty oddolnych inicjatyw zmierzające do ratowania i odtworzenia niemieckich (tych przecie najwięcej) śladów. I bardzo się cieszę. To niemieckie ślady, ale także śląskie, więc jakby też nasze. I to my –poszukiwacze, najczęściej restaurujemy obeliski poświecone niemieckim żołnierzom poległym w Wielkiej Wojnie, mimo, iż wieńczą je Żelazny Krzyż lub niemiecki hełm. Dla nas one nie są już „szwabskie”, są po prostu „stąd”. A ci ważni, co to mogą nie pozwolić, nie wpuścić, nie zaakceptować tylko ciurkiem myślą o polskiej racji stanu jeszcze nie do końca to pojęli, choć to przecież unijne dyrektywy i unijne teorie małych ojczyzn. Może zresztą ta „roztropność” w słowach i działaniu decydentów wynikają z wagi, jaką przywiązują do własnych słów głoszonych z wysokości zajmowanego stanowiska. Wszystko jedno. Ja też jestem ważny nestor i głoszę, że historia Europy potoczy się własnymi koleinami i ma w dupie czyjekolwiek politycznie poprawne lub nie wypowiedzi i decyzje. I to my, piwosze, łaziki nieuznające płotów i różnych zakazów, leserzy, kombinatorzy i złomiarze pomykający chyłkiem z wykrywaczem w ręku, czyli po prostu poszukiwacze, więcej robimy dla integracji narodów europejskich niż napuszone przemowy i unijne dyrektywy. Chłopaki, niech oni sobie rządzą, a my róbmy swoje. A jak spotkacie w lesie Niemkę, co szuka rzeczy swoich dziadków, to się z nią zintegrujcie. Ja już troszkę stary jestem i, wstyd się przyznać, coraz rzadziej chce mi się integrować. A teraz wypada powiedzieć skąd pomysł pisania o tych różnych Dänkmalach i Dänksteinach z pól i lasów.

 

Było tak. W zimie jeszcze zadzwonili Piotrek i Marek Unoldowie z Kobylnik (gm. Środa Śl.) z propozycją odkopania studni na terenie spalonej w czterdziestym piątym leśniczówki, gdzie podobno wrzucono wcześniej skrzynkę złota, skrzynkę srebra, dwa MG, rower damski i hulajnogę. Z tym, że ta hulajnoga to na pewno. W każdym razie warto kopać. Po wizji lokalnej jeszcze trochę łaziliśmy i wtedy mi pokazali ten głaz - Dänkmal, którego nie ma na mapach, co sprawdziłem po powrocie do domu.. Wielki otoczak z wykutym gotyckim napisem. Nie przekażę wam dokładnej treści napisu bo głaz jest przywalony częściowo ziemią. W wolnym tłumaczeniu: „Tu dnia 1.10.1932......Otto Barm został zamordowany w trakcie pełnienia służby. Ehre seinem Andenken.”

- Stał przedtem na poziomie drogi, ale ktoś go strącił ze skarpy. Chcemy kamień wciągnąć z powrotem na miejsce, ale się boimy, że jakiś dupek znowu go zwali na dół. Na razie, jak tu leży w liściach to nikt o nim nie wie. Ten zamordowany chyba był listonoszem – Piotrek streścił jego historię.

Zaskoczyli mnie. W końcu zaproponowałem, że spróbuję namówić redakcję „ROLANDA” ze Środy Śląskiej, bo właśnie w średzkich lasach jesteśmy, żeby sfilmowali (mają własną stronę internetową) akcję powrotu pamiątkowego kamienia na dawne miejsce, łącznie z apelem o wyszukiwanie innych. A potem do nas należy pilnowanie, żeby jakiś głupek nie psuł naszej roboty. I przekonywanie, żeby przestał się wygłupiać. Wszystko zgodnie z unijnymi dyrektywami. Acha! I mogliby nam dać dyplom. Nie musi być od Barosso, wystarczy od wójta, albo od Stowarzyszenia Łęgów i Łanów Odrzańskich, bo takowe tu działa skupiając miłośników regionu, byle nie od sołtysa Kobylnik bo to właśnie Marek Unold. Odszukajcie w terenie zapomniane w krzewach kapliczki, przewrócone krzyże „pokutne”, odszukajcie ukryte w lasach pamiątkowe kamienie i pomniki. Pokażemy je, ustawimy z powrotem, spróbujemy przedłużyć ich żywot o następne sto, dwieście lat. Nie dla „przyszłych pokoleń” tylko dla siebie. Przecież to też poszukiwanie skarbów. Chciałbym żeby się coś takiego udało.


A teraz z innej Mańki (mówi się jeszcze tak?). Parę numerów wstecz pisałem o wrocławskim pociągu pancernym przy okazji odnalezienia jego kopułki obserwacyjnej. Pisałem, że prawie wszystko o nim wiemy oprócz tego jak wyglądał i co się z nim stało po kapitulacji Festung Breslau.

I z innej Mańki (mówi się jeszcze tak?). Kiedyś, za komunistycznych czasów to zawsze treść książki była sprawdzana i do książki dołączano „Erratę”, gdzie wyszczególniano, na której stronie, i w którym wierszu popełniono błąd. Bo błędy popełniano. Dziś, za kapitalistycznych czasów założono zapewne, że czas błędów i wypaczeń odszedł w niepamięć, więc „Errata” niepotrzebna i szkoda forsy na „poprawiacza”.

„1000 Jahre Breslau”. Piękny papier, świetne zdjęcia, naprawdę nobliwe wydanie (wersja niemiecka wyd. Breslau 2011) Ale...brak erraty. A szkoda.

str.239             - Wüstegiersdorf / Głuszyce

-  Porzellanfabrik Carl Thielsch

str.288             -  die Schutzabteilungen (SA)

str 295             -  Johannes Kraule

-  Hermann von Niehoff

str.298             -  Wagen von Repatrianten

A ja sobie nie życzę złośliwych uśmieszków na temat „polnische Wissenschaft”, gdy z „Führerem...” w ręku niemiecki turysta będzie zwiedzał wrocławskie muzea. Bo takie niechlujstwo bije w autorów i stawia pod znakiem zapytania ich wiedzę. A ja znam pana Macieja Łagiewskiego i wiem, że wie, że w Górach Sowich jest Głuszyca, że właściciel wałbrzyskiej wytwórni porcelany to Tielsch, że SA to Sturmabteilungen, że pierwszy dowódca Festung Breslau to Krause, że Niehoff nie był von, i że wózka na fotografii XXIII.1. nie można nazwać Wagenem Repatriantów, bo ich patria była tutaj, więc ciągnąc go za Odrę nie mogli być „re”. Znów się komuś naraziłem.

Mój tel. 71/354-54-40

Tekst Wojtek Stojak

Fot. Małgorzata Stojak

 

Od redakcji:

Wojciech Stojak, z pasji poszukiwacz i dziennikarz, między innymi był autorem Telewizyjnego Klubu Poszukiwaczy Skarbów emitowanego w TVP.  Od jakiegoś czasu mamy przyjemność go gościć w skromnych progach naszej redakcji i z nim współpracować. Mamy nadzieję, że będzie to współpraca dłuższa. A jest taka szansa, bo coraz częściej coś go ciekawi... Coś interesującego znajduje na naszym terenie... A co najważniejsze - zaproponował nakręcić - nasz, Średzki Klub Poszukiwaczy Skarbów!




Wczytywanie komentarza... Komentarz zostanie odświeżony po 00:00.
Zaloguj się aby dodać komentarz.
pozostały limit znaków.
Zaloguj się za pomocą ( Zarejestruj się? )


Ja Wam naprawde wspolczuje. Daliscie sie wciagnac w telewizyjna narracje obrzucania sie blotem przez politykow zarowno ...
Bardzo ciekawe przesłaniem widzę w Twoim komentarzu, bo jest Bóg, Ojczyzna, oskarżenia, poniżenie, nienawiść, złorzeczenie. A ...
Aleksandra Perużyńska Nowi radni Rady Powiatu wybrani!
Jak można głosować na zdrajców Polski na ludzi którzy nawołują do wojny którzy chcą odebrać nam ...

Lokalne ogłoszenia drobne

21.04.2024 10:58 wrote:

Kupię stare krajalnice do mięsa z kołem zamachowym na kolbe, wagi sklepowe oraz inne pamiątki z przedwojennych sklepów mięsnych oraz masarni. Pł…

19.03.2024 15:58 wrote:

Sprzedam mieszkanie 76,02m2 w Środzie Śląskiej przy ul. Jesionowej. Mieszkanie prawie w całości wykończone. https://www.otodom.pl/pl/oferta/mies…

20.02.2024 19:12 wrote:

Kupię kable płaskie podtynkowe 3x1,5 i 3x 2,5  20 rolek. Tel 500 844 143…

13.02.2024 21:00 wrote:

Rower męski trekingowy UNIVEGA modelTerreno, koła 28", rama aluminiowa, osprzęt marki SHIMANO  DEORE. Rower jest zadbany, po sezon…

komnet internet

hydrotech do gazety nowa reklama

Nie przegap tych artykułów.