Na początku wymieńmy z nazwiska tych bohaterów: Adamscy – Mietek jako niekwestionowany przywódca tej ferajny, Zublowie, Kempiakowie, Kamienie, Kotrychowie, Małygowie, Olejarczykowie, Traczykowie, Gulczewscy, Ginterowie, Serafińscy, Konieczni, Kopaczowie, Chorążewscy oraz Nosek, Dybus i panny Michalskie, Ziemiańskie, Sawickie.
Wiosna
Po pracy nasi rodzice wychodzili na podwórka, by uprawiać warzywa w malutkich ogródkach. Prace trwały aż do późnego wieczora. Wszyscy uczestniczyli w tych pracach, również my jako dzieci. Ale także zabawa trwała przez cały rok. Dzieci spotykały się na placu przy ulicy Bieruta, gdzie czasami przyjeżdżała karuzela i mogliśmy „pobujać w przestworzach”. Wiosną graliśmy w „palanta” i piłkę nożną. Objadaliśmy podwórka ze szczawiu i „bożych chlebków”, a wieczorami paliliśmy małe ogniska i gapiliśmy się w ogień. Ale wcześniej z pełnymi kieszeniami przeróżnych monet, graliśmy w "Murek" - musiał być z cegły klinkierowej, bo lepiej odbijały się od niego monety. Cala sztuka polegała na tym, aby trafić do dołka i zabrać pulę zgromadzonych tam drobniaków.
Lato
Jak tylko dojrzały owoce, objadaliśmy wszystkie drzewa z jabłek i śliwek. Mietek Adamski zabierał całą ferajnę do lasu koło Jastrzębiec na maliny i jeżyny. Gdy przyszedł czas na czereśnie, grupą kilkunastu dzieci, wychodziliśmy na drogę w kierunku Legnicy, która obsadzona była dorodnymi drzewami czereśni. Siedzieliśmy na nich jak szpaki i jedliśmy do oporu, strzelaliśmy do siebie z pestek. Rowerami jeździliśmy nad rzeczkę przepływającą przez drogę w kierunku Ciechowa, na tak zwane „Kople”, aby na zakręcie tej rzeczki skakać z pochyłego drzewa do wody. Ale w zasadzie większość czasu przebywaliśmy opalając się na Kajakach. Tam wszyscy nauczyliśmy się pływać.
Jesień
Gdy w telewizji leciał serial Zorro, to chodziliśmy do Adamskich, bo oni mieli telewizor jako pierwsi w okolicy. Siadaliśmy w pokoju na dywanie, a było nas nieraz i dziesięcioro - i czekaliśmy na film, a tu pokazywała się plansza na ekranie „Za chwilę dalszy ciąg programu” i tak sobie czekaliśmy nieraz i pół godziny.
Po filmie wychodziliśmy na podwórko i każdy chciał być Zorro. Okładaliśmy się patykami do wieczora. Żadna matka nie mogła nas ściągnąć do domu, więc rzucały nam chleb z okien zawinięty - często w gazetę. Niektórzy z rozrzewnieniem wspominają do dzisiaj te kromki chleba z cukrem... Gdy się nam chciało pić - to biegliśmy na korytarz kamienicy, gdzie na parterze były krany i piliśmy kranówkę do oporu.
Gra w „Chowanego”. To chyba najczęstsza rozrywka nasza w tych czasach. Piwnice na Placu Wolności pod 8, 10 i 12 były przepastne i rozległe więc zabawa po ciemku była intrygująca. Bawiliśmy się też na płaskich dachach kamienic biegając na wysokości 4 piętra, ku przerażeniu naszych rodziców. Często dostawaliśmy za to lanie. Gdy przyszedł czas na serial w telewizji - Robin Hood, wszyscy robiliśmy łuki i strzelaliśmy do czego się da. Natomiast podczas emisji filmu Wilhelm Tell, z domu znikały drewniane wieszaki, z których robiliśmy łęczycko kuszy i wyciągaliśmy gumki z majtek na cięciwę, czym wielokrotnie doprowadzaliśmy swoich ojców do wściekłości, gdy w ich majtkach nie było gumki.
Zima
Zimą, gdy spadł śnieg, a leżał on dobre parę tygodni, chodziliśmy na Górkę Kamińskiego przy ulicy Bieruta i murów obronnych, by jeździć na sankach - aż się zrobiło ciemno. Sanki mieliśmy jeszcze poniemieckie, po narty szliśmy na strychy, gdzie było ich wiele i różne sprzęty po Niemieckich mieszkańcach tych kamienic. Były za duże więc przycinaliśmy do swojego wzrostu. I tak prawie wszyscy potrafiliśmy biegać i zjeżdżać na nartach. Na podwórku Michalskich i Chorążewskich, rosła ogromna jabłonka, która miała jeszcze zimą owoce. Rzucaliśmy śnieżkami w jabłka i zjadaliśmy te zamarznięte owoce.
Teraz - utracono coś na zawsze. Zniknęły ogrody, drzewa powycinano, ludzie się nie znają, dzieci nie bawią się na podwórkach. Parkingowa pustynia w Rynku…
Woytek Kopacz
Jolanta i Wojciech Kopacz