Wydrukuj tę stronę


Średzianie w podróży dookoła świata. Ryby pod żaglami

Skomentuj



Pierwszy odcinek rejsu dookoła świata na trasie Kapsztad – Pisa, pomimo kilkumiesięcznej żeglugi, to spektakularnych sukcesów wędkarskich nie przyniósł. Nie byliśmy przygotowani sprzętowo, a i warunki nie sprzyjały łowieniu ryb.



Płynęliśmy albo za szybko, aby mieć szansę na wyciągnięcie całej ryby, a nie tylko głowy, albo był sztorm, kiedy łowienie nie było nam w głowie. Inna sprawa, że dla dwóch osób jedna kilkukilogramowa koryfena wystarcza na tydzień. Gdy ryby brały, czasem ciężko było powstrzymać instynkt łowcy. Nazwa naszego jachtu „Venator" oznacza przecież łowcę, tropiciela...

Na południowym Atlantyku łowiliśmy koryfeny do momentu aż w linkę zakręcił się głową wielki ptak przypominający albatrosa. Było nam smutno i przykro z powodu tego "zabójstwa", więc schowaliśmy wędkę aż do wyspy St. Helena. Tam przez chwilę opanowało nas szaleństwo wędkarskie, bo brały na wszystko. Sardele, karmazynopodobne, wegorzycowate i dziesiątki innych.

Czasem walka trwała kilkanaście sekund, bo wędka wyginała się w łuk i żyłka o wytrzymałości 120 kg pękała. Na szczęście. Inne trafiały na pokład. Podobna sytuacja była pod wyspą Ascenscion, gdzie  czarne ryby podobne do piranii atakowały każdą przynętę zanim spadła na dno. Ich białe ostre zęby przecinały stalowe przypony. Ale trafiły się też inne ryby, charakterystyczne tylko dla tamtego rejonu. 

W drodze do Afryki zdarzały się znów zielone koryfeny lub jakieś większe ryby czy rekiny, które w kilka sekund porywały nam kilkadziesiąt metrów linki z wielką blachą. W końcu odpuściliśmy, bo zaczęliśmy odczuwać, że nam od jedzenia ryb rosną skrzela. Zwijaliśmy zwykle sprzęt, gdy pojawiały się delfiny. Ryby latające łowiły się same – po każdej nocy leżały na pokładzie.

Od Senegalu do Wysp Kanaryjskich, to w zasadzie tylko łowiliśmy lub dostawaliśmy od rybaków octopusy – osmiornice. Ryb nie łowili. Skarżyli się, że ich łowiska są wytrzebione do granic. I rzeczywiście w tych rejonach tak jest.

Na Morzu Śródziemnym znów trafiliśmy kilka koryfen. Złowione ryby szybko filetowałem, smażyliśmy i pakowaliśmy w ocet. Trochę spożywaliśmy w postaci sealeaksa – na surowo, w zalewie cytrynowo- oliwowej lub podobnej.

Z perspektywy czasu wydaje mi się, iż dobrze, że nie złowiliśmy kilkudziesięciokilogramowego tuńczyka lub innej tak dużej ryby. Ciężko w tym klimacie zabezpieczyć taką ilość mięsa. Suszy się, smaży, ale ile można? I tak gorączkowo do tej pory odruchowo pocieram się za uszami mając w pamięci film „Wodny świat” z Costnerem.

Do następnego odcinka rejsu jestem lepiej zaopatrzony pod względem łowienia. Na Morzu Śródziemnym postrzelamy z kuszy pod wodą, bo mamy sprzęt. Ale zawsze tylko tyle, ile jesteśmy w stanie skonsumować sami.

Ruszamy na początku marca i zapraszamy na pokład amatorów kołowrotka.

Kapitan Tadeusz Staniul





   


Wczytywanie komentarza... Komentarz zostanie odświeżony po 00:00.
Zaloguj się aby dodać komentarz.
pozostały limit znaków.
Zaloguj się za pomocą ( Zarejestruj się? )
Nie przegap tych artykułów.