Przejdź do głównej treści

Mój sierpień 1968 roku w Czechosłowacji

(WSPOMNIENIA CZYTELNIKA)
W nocy z 20 na 21 sierpnia 1968 roku dywizje pięciu bratnich armii: radzieckiej, polskiej, NRD-owskiej, bułgarskiej i węgierskiej przekroczyły granicę ówczesnej Czechosłowacji.


 

 

Rząd Alexandra Dubčeka, przy poparciu nowo wybranego prezydenta Czechosłowacji, generała Ludvika Svobody zmierzał do jawnej kontrrewolucji, wyłamując się  z bloku państw demokracji ludowej. Domagano się m.in. wprowadzenia wielopartyjności, zniesienia cenzury, wprowadzenia wolnych wyborów, rehabilitacji osób niesłusznie skazanych w okresie stalinizmu.

Wydarzenia te poprzedziła narada przedstawicieli partii komunistycznych, która odbyła się 23 marca 1968 roku w Dreźnie, podczas której sytuację w Czechosłowacji określono jako kontrrewolucję. I właśnie po tej konferencji zdecydowano się na militarne wkroczenie wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji.

O interwencji tej wspomina z perspektywy 13-letniego chłopca, średzianin, Zbigniew Dębski.

 
 
 

Kto mógł przypuszczać, że mój sierpniowy, wakacyjny wypoczynek w roku 1968 będzie tak bogaty w przygody i wydarzenia, które swoim wspomnieniem będą dotykać mocno następnych moich lat. Miałem wtedy 13 lat i świat wydawał mi się taki różowy. Mój przyjaciel, Milosz Nowak po darowanym, wspaniałym pobycie na obozie pionierskim w południowych Czechach wywiózł mnie na Słowację. Były to tereny Murańskiej Planiny, okolice Cervenych Skal, Murań, Revucy. Byłem nimi zachwycony. Białe kolumny wysokich, wapiennych skał przebijały się przez soczystą zieleń kopcowatych wzgórz.  Liczne zapadliska na dolinach i łakach, tzw. zawerty, pachniały legendą i tajemnicą tej ziemi. Czekały też na nas ze swoim bogactwem liczne jaskinie i groty, których oznaczenie na nowej mapie było celem naszej wyprawy. Afgańczyk, Abdullach Roohani, nasz kierowca, właściciel zielonego garbusa na żółtych tablicach na dobrą wróżbę darował mi moje pierwsze dżinsy, które zgodnie z oceną jego syna, przetrzymywały wszelkie próby wspinaczek po skałach i zjazdach w głąb ziemi. Zamieszkaliśmy daleko od ludzi w chacie przeznaczonej dla drwali. Drewniana, z wygodnym gankiem, z azbestowym dachem, stała na skraju gęstego, iglastego lasu. Obok biegła droga, przepływał spory strumień, gdzie codziennie rano urządzaliśmy sobie zimną toaletę. Musieliśmy pamiętać, że może nas spotkać spragniony jeleń lub nawet brunatny miś, który porykując często zdradzał swoją obecność. Dzień wyglądał prawie zawsze tak samo. Wczesna pobudka, dotarcie do wyznaczonego celu, wbicie kilku sond, rysunki, opisy, a potem jakiś mały wypad do najbliższego miasteczka (10-20 km), kolacja, notatki przy lampach naftowych i sen na piętrowych pryczach.

20 sierpnia

Wieczór był ciepły. Zmęczeni długą wędrówką radośni wróciliśmy do chaty. Ryż, konserwa mięsna, jarzyny i zebrane grzyby były podstawą kolacji. Odpoczywaliśmy na schodach ganku. Niebo gwiaździste pokryte duża ilością smug i wzmożoną ilością błysków stało się powodem naszej dyskusji. Nawet nie dostrzegliśmy milczenia przenośnego odbiornika radiowego. Dobijanie się do drzwi nad ranem postawiło nas na równe nogi. Jakiś starszy człowiek, jak się okazało, okoliczny drwal przyszedł ostrzec nas i powiadomił o inwazji Rosjan i ich sprzymierzeńców na Czechosłowację. A więc wojna.  Wyjaśniła się zatem tajemnica wieczornych świateł na niebie. Były to ślady po przelotach samolotów desantowych i transportowych. Nagle ogarnęła nas konsternacja, zdumienie, a potem pojawił się gniew. Przekleństwa wylały się strumieniem. Spokój i rozwaga doświadczonego, starego człowieka przywróciły nam rozsądek. Spakowaliśmy się szybko i ruszyliśmy w drogę. Czekała nas jazda przez całą niemalże długość Czechosłowacji.

 

21 sierpnia

Wracaliśmy do Pragi. Na drogach panował wzmożony ruch. Wydawało się, że nagle cały kraj wraca do domu. Wielu kierowców i pasażerów było mocno podenerwowanych i przestraszonych. Co jakiś czas, zwłaszcza na głównych drogach widać było posterunki wojskowe, zwykle żandarmów. W ich okolicach tworzyły się duże korki. Mijaliśmy długie kolumny ciężarówek, czołgów i transporterów opancerzonych pełnych jakiegoś sprzętu i młodych ludzi w dziwacznych, zielonkawych czy ciemnych mundurach. Przerysowane białą, grubą krechą, zielonkawe, stalowe cielska pamiętały zapewne czas wielkiej ojczyźnianej wojny. Brakowało tylko słynnego psa Szarika, a byłbym w stanie uwierzyć, że jestem statystą jakiegoś mrocznego filmu. Zdarzało się, że nagle nadlatywał mały śmigłowiec, opuszczał się wyrzucając patrol żołnierzy i który, ze znaną sobie filozofią i strategią, wstrzymywał ruch. Nie wiadomo skąd, z lasu czy z pola pojawiały się zastępy wojska, które szybko i tajemniczo znikały gdzieś za drogą. Bywało, że były to dość silne zmotoryzowane lub czołgowe patrole w poszukiwaniu za ewentualnym wrogiem.

Po kilku godzinach podróży dotarliśmy  do jakiegoś większego miasta. Przeraził mnie tłum ludzi, który zalegał ulicę. Jechaliśmy powoli, ściskani masą ludzką, która falowała i napierała na samochód. Wiele rąk uderzało w dach auta. Nagle, przed maską pojawiła się przywódcza grupa. Padały różne krzyki jakiegoś hasła, wiele osób nerwowo dopytywało się o Rosjan. - Czy to prawda, że napadają i rabują? W rytmie oklasków wjechaliśmy na czerwony sztandar z symbolami sierpa i młota rozciągnięty w poprzek jezdni.  Musieliśmy się zatrzymać, ponieważ zaczęło się wielkie plucie na ten znak wielkiego brata. Ileż strachu i jemu podobnych odczuć musiałem przeżyć w tej konserwie samochodu, zdany na wolę tłumu, który dojrzewał w buncie.

 

23 sierpnia

Pierwsze godziny w czeskiej stolicy przeżywałem jakoś dziwnie. Nerwowość, niepokój, przygnębienie i zdenerwowanie wyłaziło na każdym kroku. Trudno było spać. Było duszno, pomimo szeroko otwartych okien. Radio nieustannie podawało komunikaty o wydarzeniach na mieście, o grupach młodzieży powracających z wakacji, o adresie redakcji, która przenosiła się z miejsca na miejsce z obawy przed aresztowaniem. Telewizor świecił białym ekranem lub jakąś planszą, zza której podawano pospiesznie wiadomości. Jakiś korespondent podał informację o śmierci polskich czołgistów, którzy zginęli po stoczeniu się czołgu z wysokiego nasypu, gdy ustępowali miejsca sanitarce, pędzącej na sygnale. Co jakiś czas nad dachy domów w naszej dzielnicy nadlatywał helikopter. Może dla postrachu sypano z niego grad kul, które grały na blaszanych dachach. Ktoś podał w radio prośbę o zrywanie tablic z nazwami ulic i numerami domów. Podobno Rosjanie i im podległe służby miały listy osób, które zamierzali aresztować, a może i wywieźć ze stolicy. Z grupą sąsiadów poleciałem na podwórze, a potem na ulicę. Po drodze dostałem ogromny śrubokręt. Po chwili starsi z podwórka wyrzucili mnie ponad swoje ramiona. Stojąc na nich, podważałem pierwszą, a potem następne tablice i tabliczki. Spadające, były przechwytywane i zanoszone w tunele bram. Inni w tym czasie kredą lub biała farbą pisali Dubczek, Svoboda. Nazwiska tych, którym wierzono. Kiedy wracaliśmy do domu padał ciepły, sierpniowy deszcz. Cała spontaniczna akcja trwała niezwykle krótko. Wieczorem wyszliśmy z przyjacielem na Namiesti Revolucji. Celem była mała, urocza restauracyjka, gdzie dobrze i tanio karmiono. Było tam też w opinii wielu bardzo dobre piwo. Dochodziliśmy do ronda, z którego droga prowadziła na lotnisko. Nasze zainteresowanie wzbudził wzmożony ruch. Oczom naszym ukazała się długa kolumna czarnych limuzyn. Czajki, wołgi i tatry w towarzystwie milicyjnej i wojskowej ochrony z wielkim impetem waliły na praskie lotnisko. Ludzie z tłumu twierdzili, że wywożą władzę do Moskwy. Niektórzy widzieli nawet prezydenta Svobodę. Gdy przejechali, zaczęliśmy czytać literaturę oblepionej ulotkami ściany. Było tam wiele zdjęć i nekrologów ludzi, którzy zginęli na ulicach Pragi. Przyklejone egzemplarze podziemnej prasy komentowały wydarzenia, a prażanie prosili o pomoc w różnych sprawach na wiele sposobów na zapisanych skrawkach papieru. Podawane były adresy miejsc, gdzie udzielano pomocy. Po takiej literaturze, choć wyśmienita i prosta kolacja, już nam nie smakowała.

 24 sierpnia

Inwazja sprawiła, że stałem się problemem dla rodziny mojego Milosza. Jego mama martwiła się zamkniętą granicą i tym, że łaziliśmy po Pradze, zwłaszcza tam, gdzie się coś działo. Słowem, martwiła się o moje bezpieczeństwo i najbliższą przyszłość. Pracowała w jednej z praskich szkół w stołówce. Oznajmiła mężowi i swoim dzieciom , że w porozumieniu ze swoją dyrekcją zapisze mnie do jednej z wyższych klas podstawowych, jako swoje adoptowane dziecko. Jej koleżanki dostały polecenie skompletowania dla mnie stosownych podręczników. Rano wyruszyliśmy do ambasady polskiej w nadziei, że coś się wyjaśni. Mieliśmy nadzieję na znalezienie odpowiedzi, kiedy i jak będę mógł wrócić do domu. Początkowo jechaliśmy smutnym i niemym autobusem. Każdy z jego pasażerów był nienaturalnie wyciszony. Resztę drogi przeszliśmy pieszo. Na jednej z ulic, która biegła wśród zielonego, mocno zadrzewionego terenu i przypominała kształtem początek serpentyny, stały czołgi. Na jezdni, o kształcie mocno wygiętej litery „s” odpoczywały trzy, jakby martwe, na straży swojego zakrętu. Ogarnęło nas dziwne odczucie na pograniczu lęku czy strachu. Mijając je stawialiśmy niepewne kroki. Nie wiem, czy to dla zabawy, z nudów, czy według rozkazów ich wieże z wycelowanymi w nasze plecy czy piersi poruszały się w tempie naszych kroków. Mieliśmy wrażenie, że przynajmniej kilka par oczu wędruje naszymi śladami. Wyglądało  na to, że czołgiści ukryci pod warstwą stali podawali sobie nas jako cel od czołgu do czołgu. Może byliśmy nielicznymi piechurami, którzy odważyli się przejść obok tych współczesnych smoków. Jednego jestem pewien. W tamtych chwilach wezwałem chyba wszystkich swoich świętych patronów i aniołów stróżów.

Jasno-biało-złoty budynek naszej ambasady oddzielał piękny kuty płot na podmurówce i wspaniała furta z bramą. Przypominał późnobarokową rezydencję lub pałacyk. Na ulicy, przed naszą instytucją i na jej podwórzu panował wzmożony ruch. Pełno było przeróżnych pojazdów, wśród których kręcili się żołnierze w różnych mundurach. Zauważyłem, że byli tam żołnierze w czerwonych beretach. Zaczęliśmy dobijać się do furty ambasady. Jej strażnicy wezwali jakiegoś urzędnika w ciemnym garniturze, który wyszedł z głównego budynku w towarzystwie dwóch żołnierzy. Ich karabiny skierowane były w jego plecy. Rozmawiał z nami przez chwilę, bardzo chaotycznie. Nakazał słuchać radia, czytać oficjalną prasę i kategorycznie wynosić się spod ambasady. Zaproponowałem mu, że mogę wracać do Polski choćby na ruskim czołgu. Myślałem, że go rozzłościłem, bo zaczął gwałtownie krzyczeć. „Won swołocz!” – warknął ostro jeden z jego opiekunów i w raptownym uścisku powlókł z powrotem urzędasa do budynku. Daliśmy dyla/. A więc i w naszej placówce mieliśmy braci ze wschodu w strojach naszych żołnierzy.

Udaliśmy się na Vaclavskie Namesti, serce praskiej stolicy. Muzeum narodowe Czechów górowało za plecami króla Vaclava, który na spiżowym rumaku dumnie i majestatycznie patrzył na gniewliwy, krzykliwy tłum rozlany u jego stóp. Po prawej jego stronie biegła uliczka do siedziby czeskiego radia, gdzie czołgi rozjechały protestujących ludzi, zmiażdżyły prowizoryczną barykadę z autobusów i innych pojazdów. Na cokole pomnika średniowiecznego świętego Europy niektórzy krzyczeli i powiewali narodowymi flagami. Po obu stronach placu stały liczne czołgi. Ich działa skierowane pod pewnym kątem pilnowały całości placu. Liczne patrole, z tzw. kałachami obserwowały ludzi. Niektórzy żołnierze, według jakiegoś schematu przemieszczali się z miejsca na miejsce. Tłum, jak żywy organizm, z różnymi barwami, flagami, transparentami pulsował na płaszczyźnie placu. Co jakiś czas od dołu ku pomnikowi jechała ciężarówka wypełniona na pace młodymi ludźmi. Tu trwał protest od początku inwazji. Odezwały się megafony przez które Rosjanie po raz kolejny wzywali do zachowania spokoju, do rozejścia się do domów. Grozili i ostrzegali. Usłyszeliśmy suche trzaski. Na fasadzie muzeum pojawiły się dziury i chmurki pyłu po odpadającym tynku. Tłum zafalował. Pociski wbijały się coraz niżej w budynek. W panice ludzie biegali w różnych kierunkach. Niektórzy wbiegli w boczne uliczki, inni kładli się na jezdni. Uciekliśmy do sklepu towarowego. Rozpłakały się sanitarki, które liczne z impetem wpadły na plac. Miały chyba dużo pracy. W prasie podziemnej tego dnia pojawiło się wiele relacji i zdjęć. Palące się czołgi i ciało zabitego 14-latka było ich kwintesencją. Młody człowiek w geście buntu i desperacji spalił dwa czołgi. Zginął i to bardzo wstrząsające.

 

25 sierpnia

Na zaproszenie kucharza obozu pionierów piechotą udaliśmy się do nowego blokowiska praskiego. Przed nami był most do przejścia, na którym, po obu jego krańcach stały czołgi lub wozy opancerzone. Bano się pewnie o przeprawy przez Wełtawę. Łatwo można było dostrzec, że bardzo często zmieniano obsadę posterunków. W pierwszych dniach interwencji stanowili ją przedstawiciele państw tzw. „bloku wschodniego”. W miarę pogłębienia się świadomości żołnierzy, że ta interwencja sprzymierzonych jest co najmniej głęboko podejrzana, świadomość wojska ulegała zmianie. Pojawili się żołnierze o rudych włosach, najprawdopodobniej potomkowie kolonistów niemieckich, potem o karnacji ciemnej, zapewne Gruzini, a potem skośnoocy o tatarskim lub mongolskim wyglądzie twarzy. Wyobcowani, zagubieni, nie mogli znaleźć języka z prażanami i chyba głównie o to chodziło. Po przejściu posterunku za mostem w bocznej uliczce zauważyłem czołg. Pilnował go piechur. Moje zainteresowanie wzbudził kawał biało-czerwonego materiału, który leżał pod pojazdem, przy wewnętrznej stronie jednej z gąsienic. Rozpoznałem, że była to nasza szturmówka, umieszczana często na samochodach. Gorąco uderzało mi do głowy i zanim zastanowiłem się, co zrobiłem, miałem ją w garści. Ruski czołg i polski znak pod jego piętami, a w głowie przynajmniej popioły wulkanu. Piechur pilnujący czołgu rzucił się na mnie, przeładowując broń. Czołgista z otwartego włazu wrzeszczał: „malczik, ubieżaj!” jakiś nowy strażnik dał mi silnego kopa i cios w twarz. Waliłem do przodu bez opamiętania, bez celu, byle do przodu.

Mój przyjaciel, Milosz, który może nie zrozumiał reakcji na odczytane przeze mnie znaki, po moim zatrzymaniu i długim biegu dał mi równie niezły wycisk. Za cały jego strach i wysiłek tego dnia. Bladość jego twarzy świadczyła, że bardzo mocno to wszystko przeżył. Jednak to wszystko to nic, w porównaniu z myślą o śmierci, która przeszła obok nas.

Nasz przyjaciel przyjął nas wykwintnym daniem z pieczarek i zimnym, słabym piwem. Potem wspólnie z grupą młodzieży na pasie zieleni zbudowaliśmy instalację plastyczną. Stary sedes, kilka śmiesznych drogowskazów i brudnych szmat z sierpem i młotem, wskazywało kierunek wędrówki przez kibel do stolic obcych wojsk. Po zabawie w zbuntowanych artystów dostałem rower, abym sobie trochę umilił czas jazdą po osiedlu. Przyjaciele byli zajęci załatwianiem spraw młodzieży i pionierów, którymi się opiekowali. Przy zwężeniu dwupasmówki zauważyłem przyczajonych żołnierzy. Stało tam kilka pojazdów wojskowych. Obok nich przejechałem wypożyczonym mi rowerem kilka razy. Chyba to kogoś zdenerwowało, bo przy kolejnym nawrocie dwóch ruskich żołnierzy na motorze z przyczepą zaczęło mnie gonić. Dotarło to do mnie, gdy minąłem  z dwie przecznice. Dobrze, że wcześniej poznałem kilka skrótów między blokami. Wjechałem w jeden z nich a tamci z motocykla pewnie wściekli, że nie mogli pokonać przeszkody strzelili kilka razy ze swojej broni w powietrze. Jakieś starsze małżeństwo nakrzyczało na mnie. Schowałem się z rowerem w ich klatce schodowej i chyba przez godzinę wypatrywałem, czy ktoś mnie nie szuka.

 26 sierpnia

Wraz z częścią młodzieży, którą opiekowali się moi przyjaciele ze studentami, specjalnym pociągiem wyjechałem z Pragi na wielką plantację chmielu. Dostałem pod namiotem miejsce do spania i wielki kosz wiklinowy do zbierania szyszek chmielu. Zajęcie nie było zbyt ciężkie. Trzeba było zerwać z drucianego podwyższenia do 3-4 metrów chmielną wieżę i siedząc na jakimś stołku oskubać ją z żółto-zielonych szyszek, które bardzo lekkie, wydzielały klejący sok. Sok ten sprawiał nieco kłopotu, gdyż ręce szybko się brudziły i były lepkie. Po skończonej pracy był wspólny posiłek i wspaniała zabawa ze śpiewami i grą na gitarach. Mieliśmy też niezwykłe atrakcje. Jedną z nich były wizyty radzieckich żołnierzy w pobliskim kartoflisku. Zwykle nad pole nadlatywały jeden lub dwa ogromne transportowe helikoptery. Z otwartych włazów w ich tylnej części wybiegały jak z konia trojańskiego skulone sylwetki żołnierzy. Pierwsza fala wyrywała łęty ziemniaczane, druga rozgarniała bulwy, a ostatnia ładowała je do worków. Trwało to zwykle bardzo krótko przy salwie głośnych gwizdów.

 20 września

Granice otwarto we wrześniu. Wiadomość podana przez radio bardzo mnie ucieszyła. Zarobione korony na chmielu zamieniłem na kilka ciekawych prezentów. Znajomi urządzili mi pożegnanie, w ramach którego zafundowano mi wizytę w dość ekskluzywnym zakładzie fryzjerskim. Młode dziewczyny z salonu przystrzygły mnie na wzór członka zespołu The Beatles. Imponowało mi to. Po kilku godzinach podróży autobusami, piechotą z pagórków nad rodzinnym miastem, zobaczyłem jego panoramę. Rozpłakałem się jak bóbr i trudno mi było się opanować. Współpasażerowie kursowego Sana patrzyli na mnie ze zdziwieniem, a ja cieszyłem się, że jestem nareszcie w domu.

W szkole przyjęto mnie chłodno. Najpierw miałem rozmowę z wychowawczynią, a potem z dyrektorem. Chcieli koniecznie wiedzieć, co wiedziałem, a ja nie miałem najmniejszej ochoty na rozmowy na te tematy. Ostatecznie dostałem nakaz pójścia do fryzjera. Moja fryzura była zbyt nowoczesna. Po tygodniu nakaz trafił do rodziców. Pod ciężarem ich argumentów ostatecznie ostrzygłem się na krótkiego jeżyka, co zostało przyjęte źle przez część moich pedagogów. Przez następne miesiące musiałem się sporo napocić, by mieć w miarę przyzwoite stopnie. I tak mój sierpień zakończył się we wrześniu, a jego owoce w moim życiu zbieram przez kolejne lata. Nieźle obfitowało to również w naszym solidarnościowym sierpniu w roku 1980.

Zbigniew Dębski

fot. Inwazja na Czechosłowację 1968 - wystawa IPN w Krakowie na Małym Rynku

POWIAT ŚREDZKI pogoda


NAJNOWSZE PUBLIKACJE:

Handlo Trans

ogrody pawlowski trawniki www


Kamieniarstwo MUSIEWICZ


A ja się pytam po co to i na co to szkoda kasy ? W Środzie to ...
Z tym chłopakiem to fantazja ich poniosła. Byłam akurat na zakupach w Dino i widziałam wszystko, ...
Na podwórku przy ulicy Kilińskiego zamontowano nowe wiaty śmietnikowe - to odpowiedź na liczne sygnały mieszkańców ...

Lokalne ogłoszenia drobne

16.06.2025 07:03 wrote:
Interesują mnie stare: Obrazy, Ikony, Srebro, Sztućce, Porcelana, Ceramika, Szkło kolor, Srebro, Platery, Stare Lampy, Lampy naftowe, Ample, Fig…
03.01.2025 17:44 wrote:
Sprzedam dom w miejscowości Wilczków gm. Malczyce, pow. 77,40 m2, trzy pokoje, w trakcie remontu, nowe okna, instalacja elektryczna i wodna, poz…
02.01.2025 09:02 wrote:
SKUP ANTYKÓW - GOTÓWKA – SPRAWDŹ ! Kupię stare Obrazy, Obrazki, Ikony, Witraże, Porcelana, Srebro, Sztućce, Zegarki, Lampy, Figurki, Rzeźby, Pła…