Przychodzi ksiądz po kolędzie do młodej rodziny. Sprawdza zeszyt od religii małej dziewczynki i zadaje jej pytanie: Justynko, a czy ty chodzisz co niedzielę do kościoła? – Tak, odpowiada dziecko. - A z mamusią i tatusiem, dopytuje ksiądz? – Tak, tak proszę księdza. – A do którego? – Do Tesco.
Ten smutny dowcip, to zwierciadło naszego drobnomieszczańskiego katolicyzmu. Co można o nim powiedzieć dobrego? – Niewiele. O jego kondycji świadczy chociażby fakt, że jeden z supermarketów zbudował nawet kapliczkę, tak aby klient pomiędzy zakupem piwa, a zjedzeniem hamburgera mógł dla zaspokojenia sumienia wyklepać dwie zdrowaśki. Wiadomo – Polska kraj samych katolików.
To chyba dość symptomatyczne – znak nowych czasów. Polkatolicy zapełniają w niedzielę markety i sklepy i są zdecydowanie za niedzielnym handlem. A co się dzieje w czasie świąt? W Środzie Śląskiej ulice i parkingi są tak zapchane, że przejść się nie da. Gdyby 1/5 tych którzy oblegają w wigilię sklepy przyszła do kościoła to pękałby on w szwach. No ale prawdziwy polkatolik wie lepiej co w czasie świąt jest naprawdę ważne. Ciekawe, czy też wie, że należy „dzień święty święcić” oraz że należy „szanować bliźniego swego jak siebie samego”. A może tego akurat nie wie? Może wrodzone wygodnictwo i hipokryzja wypaliły w nim wszelkie właściwe odruchy?
Niech tylko nikt źle mnie nie zrozumie. Nie kpię z religii. Kpię z tych, którzy utworzyli z niej spółkę z ograniczona odpowiedzialnością, albo raczej bez odpowiedzialności. Kpię z tych, którzy pobożnie składają rączki, by zaraz, jeszcze przed końcem mszy, popędzić do marketu by jako pierwsi ustawić się przy kasie.
Zapyta ktoś, co ma przykazanie miłości bliźniego do zakupów w niedzielę. Może się wymądrzam, wszak nie mam przygotowania teologicznego, ale według mnie ma dużo. Czy nie jest tak, że przez nasze wygodnictwo stajemy się przyczyna tego, że kobiety zamiast spędzać niedzielę z rodziną zmuszane są do pracy za kasą? To właśnie na tych, którzy mają kaprys spędzania wolnego czasu na zwiedzaniu półek sklepowych ciąży odpowiedzialność za to, że inni tego wolnego czasu są pozbawieni. Spełniając swój kaprys krzywdzimy innych, zmuszamy innych do czegoś co nam samym niemiłe, czyli łamiemy przykazanie miłości.
Śmieszą mnie przy tym wymówki tych, którzy twierdzą, że gdyby handel niedzielny zamarł, to wiele osób straciłoby pracę. Przykłady wielu państw, a szczególnie Niemiec pokazują, że wcale tak nie jest.
Uważam, że naszą naczelną zasadą w postępowaniu wobec innych powinna być kantowska formuła: postępuj wobec innych tak, jakbyś chciał, aby oni postępowali wobec ciebie. Nie mówię tego wcale w trosce o kondycję katolicyzmu, o to niech martwią się inni, ale z myślą np. o tych którzy nawet w niedzielę nie mają chwili wytchnienia. Raczej nikt nie chciałby być zmuszany do niedzielnej pracy, więc i my nie zmuszajmy innych. Czy to aż takie duże wymaganie? Czy jesteśmy aż tacy zepsuci, że w imię niedzielnego handlu jesteśmy w stanie podważyć aż dwa przykazania? Póki co niestety, patrząc na to ile osób szturmuje w niedzielę Biedronkę, czy Eco, chyba tak. Póki co, polkatolicyzm tryumfuje nad zwykłą ludzką wrażliwością.
Marcin Popiuk