czwartek 25.04.2024

Imieniny: Marka Jarosława

// reklama@roland-gazeta.pl // + 48 500 027 343 //

poleasingowe pl 970 250


Korona świrus, czyli moja droga do piekła

45 Comments



Długo się zbierałem do napisania tych słów, prowokują mnie internetowe g**burze znajomych i nieznajomych. Wszystkich tych ekspertów, wśród których nie tak dawno sam byłem i mądrzyłem się na temat, który dał mi klapsa prosto w twarz. 36 lat, aktywny sportowo, żadnych chorób, z wielkimi wyrzutami do obostrzeń i wątpliwościami do szczepień przeciwko Covid-19. Nie, nie jestem typem foliarza, choroba jest, to coś nowego, ot mutacja grypy z dobrym marketingiem.


Fot. ilustracyjne Fot. ilustracyjne


Przybyła, zdobyła, położyła…

Pierwsze objawy pojawiły się w niedzielę, bez większego szału. Temperatura około 37,5 i ogólne poczucie rozbicia. W poniedziałek, to już było stałe 38 stopni, ale dobrze reagowałem na appapy i resztę kioskowej apteki. Wtorek to już skoki na termometrze 39-39.5 i w zasadzie przespana cała doba. Smak i węch odszedł wraz z samopoczuciem, nie czułem się wcale. Przestaje w zasadzie jeść, nie mogę przełknąć nawet kęsa. Środa to już skierowanie na test, wynik pozytywny. Opieka medyczna? Nie istnieje. Teleoporada brzmi: „leżeć, łykać apap i obserwować”. Jest dobrze, będę miał to w końcu za sobą i to bez szczepienia, jestem zmęczony i cholernie źle się czuję. Przez myśl przeskakują mi czarne scenariusze dla covid, ale nie ja…ludzie nie ja! Czwartek rano pojawił się kaszel, duszący, ale do opanowania. Wieczorem poczułem lekki dyskomfort przy oddychaniu, nic wielkiego, coś jakbym włożył za ciasną koszulkę. Piątek w zasadzie bez zmian, praktycznie ciągle śpię. Nic nie jem, nie jestem w stanie. Temperatura bez leków dochodzi do 40 stopni.  Tu pojawia się pierwszy konkretny strach, że to może nie jest taki spacerek. Ale liczby z Internetu nie kłamią, szanse na ciężkie przejście i ewentualny zgon są minimalne.

No to jedziemy!

W piątek wieczorem dostaję urządzenie do pomiaru saturacji, to wskazuje 86%. Trochę mało, ale to pewnie przez duszności i postępujący kaszel. Kiedy próbuję wziąć głęboki oddech, czuję jakby mnie swędziały płuca, w efekcie rusza kaszel, którego nie mogę opanować i który prowadzi do poczucia omdlenia. Noc z piątku na sobotę to saturacja na poziomie 82%, gorączka, której nie zbija już nic z domowej apteczki. Stałe 39,5 wykańcza. Nie mam siły wstać nawet do toalety, do tego dreszcze nie do opanowania. W sobotę rano pojawia się kaszel, a w odkrztusinie takie jakby niteczki krwi. Saturacja 79-80%. Oddychać mogę już tylko szybko i płytko, każda próba głębszego oddechu kończy się tym okropnym kaszlem. Zaczynam się już bać na poważnie, różne myśli kotłują się po głowie, choć nadal nie dowierzam, że tak mnie zamiotło. Przecież to się zdarza w tv. O 18.00 czuję się bardzo źle, nie wiem jak opisać wszystko mnie boli, nawet włosy, każdy ruch to wysiłek po którym muszę choć na chwilkę zasnąć i odpocząć. Po napadach kaszlu, pluje krwią. Śpię bardzo dużo, w zasadzie ciągle, mam tylko przebłyski świadomości. Coraz gorzej oddycham, gorączkę udaje się zbić tylko zimnym prysznicem i to tylko na chwilę, bo zaraz wraca wykańczające 40 stopni. Decydujemy się z żoną dzwonić na pogotowie. Niestety wszystkie zespoły ratunkowe są w trasie, proszę czekać… o 08.00 rano, po 12h przyjeżdża karetka. Saturacja 75% i temperatura 40,5 stopnia. Nie wiem co bardziej mnie przeraziło, stan w jakim się znalazłem, czy tekst ratownika medycznego: „- zapraszam do karetki, będziemy dzwonić po szpitalach, żeby Panu miejsce znaleźć. Jest z Panem źle, a miejsc w szpitalach nie ma, będziemy zmuszeni spędzić niestety trochę czasu razem, a Pan tego czasu za dużo chyba nie ma”.

Czyściec

Udało się! Mam szczęście! Po kilku telefonach znalazło się miejsce. Jedziemy! I to szybko, bo chętnych jest ponoć sporo. Jak się później okazało moja radość, oznaczał czyjeś łzy. Trafiam na izbę przyjęć, po pomiarach i zdjęciu RTG płuc, zaczyna się nerwowe bieganie. Personel jest ubrany jak ekipa z Czarnobyla, nie robi to dobrego wrażenia na wejściu. W tym wszystkim sam już nie wiem, czy się nadal boję. Mam wrażenie, że wszystko mi jedno. Pobudzenie przychodzi, kiedy trafiam na sale. Łóżka stłoczone, sala wykorzystana na 130%. Na łóżkach leżą nieruchomo pacjenci, wszyscy w maskach, nikt nie śpi. Jest 6 rano, a każdy wygląda jak by na kogoś czekał. Coś jakby poczekalnia, ciężko mi to opisać, miejsce bez życia i nadziei. Z drugiej strony co chciałem zastać? Po oddziale rozchodzi się dźwięk aparatury tlenowej przerywany kaszlem i charczeniem, coś co będzie mnie prześladować jeszcze długo po tym wszystkim. Nie wiem jak opisać to uczucie kiedy kładziesz się na łóżku, zakładają Ci maskę, podają leki, a Ty leżysz, otwierasz usta, żeby zaczerpnąć powietrza, a tu nic. Uczucie pododuszania jest tak przerażajcie, że nie wyrażą tego żadne słowa. Żona, dzieci, kot, kredyt, samochód... 2 miliardy niezałatwionych spraw, nagle to wszystko co Cię definiowało jest gdzieś z boku, bo Ty nie możesz oddychać i boisz się czy to już jest koniec.

Memento mori!

Leki działają, już dobę od przyjęcia gorączka ustała. Saturacja to wymarzone 80%, ucisk klatki piersiowej i problemy z oddychaniem nadal się utrzymują, ale ogólnie mam poczucie, że jest lepiej, lub tak bardzo tego chcę, że sobie to wmówiłem. Pacjent leżący obok mnie ma większe problemy z oddychaniem, panicznie próbuje złapać choćby łyk powietrza. Nie ma wolnego respiratora, lekarz zakłada mu 2 urządzenia do podawania powietrza. Niewiele to pomaga, dostaje konwulsji, zrywa sobie maskę, wyrywa velform. Wygląda jakby próbował wydostać się z długiego nurkowania, w tym ostatnim momencie, kiedy ciało wyrywa się nad powierzchnię wody, ma jakieś przebłyski świadomości. Musi zostać przypięty do łóżka, bo zrobi sobie i komuś krzywdę. To charczenie, te wszystkie dźwięki duszącego się człowieka jest przerażające. Jedyna myśl jaka Ci się przewija, to kiedy Ty zaczniesz ten etap. Umierasz w samotności, nikt nie może wejść na salę i to olbrzymie cierpienie na ostatniej prostej. Fizycznie jest lepiej, psychicznie „trochę” gorzej. Następnego dnia w sali obok umiera 31 letni chłopak. Nagle te wszystkie liczby jakie podają w mediach, stają się bardzo ciężkie. 640 osób umiera jednego dnia, wcześniej dane statystyczne jak wszystkie inne, dziś to bardziej osobista i bolesna cyfra.

Będzie lepiej! Musi!

Codziennie rano dostaję kroplówkę i dwa leki dożylnie. Jeden z mitów, to właśnie ten, że w szpitalu dostajesz tlen i czekają lekarze, wyjdziesz z tego lub nie. Jest terapia, która na mnie zadziałała. Mamy piątek, dziś pierwszy raz ściągam maskę na dłużej, a dokładnie na 3h. Saturacja 89%! Z tego tygodnia nie wiele pamiętam, a raczej nie chcę zbyt wiele pamiętać. Wraca apetyt, samodzielnie korzystam z toalety, umyłem zęby. W niedzielę zrobiłem 100 metrów spacerkiem po szpitalnym korytarzu, zasnąłem po tym na kilka godzin, ale przeszedłem sam! Tak bardzo cieszę się, ale czuję tak olbrzymi spadek sprawności, że nie mogę się odnaleźć w ciele, które nic nie może, lub może niewiele. W zaledwie 2 tygodnie straciłem jakąkolwiek kondycję. A na warsztat wchodzą powikłania, tak często opisywane, a gdzieś nie mające znaczenia przed chorobą.

Wracam!

W szpitalu spędziłem łącznie 21 dni, wybrałem wszystkie leki, wyniki mam dobre. Mam lekkie objawy cukrzycy, zaniki pamięci, brak orientacji w przestrzeni, nie mogę myśleć logicznie. Oprócz tej cukrzycy, resztę objawów nazywają „mgłą covidową”.

Dostaję wypis! Przechodzę przez kabinę dezynfekcyjną i ruszam w kierunku parkingu. Tam czeka na mnie rodzina, której nie widziałem przez ten czas. oczywiście są komunikatory z obrazem i dźwiękiem, ale brak bezpośredniego kontaktu daje się we znaki. Mam wrażenie, jakbym na głowie miał wielkie przezroczyste wiadro, wszystkie sygnały dochodzą z opóźnieniem. Nie jestem w stanie bezpiecznie prowadzić samochodu, a i na pieszego się nie nadaję. W domu wszystko jest po staremu, nie mam jakiś głębokich przemyśleń, nie zaczynam nowego życia, cieszę się, że jestem.

Wyszedłem z psem na spacer, te marne kilkaset metrów ciężko nazwać spacerem, ale w głowie mam jeszcze planowanie wyprawy do kuchni oddalonej od łóżka o 4 metry. Więc nie marudzę. Idę jak haju, wszystko nadal dociera do mnie z pewnym opóźnieniem, nie czuję się pewny, ogólnie dziwnie się czuję. Siadam na ławce w parku. Nie wiem co tam się wydarzyło, nagły przypływ emocji, a może ich zejście. Łzy leciały mi po policzkach, a nie czułem smutku. Z perspektywy czasu, mam wrażenie, że to był ten moment, kiedy dotarło do mnie co się stało i że to już koniec. Choć powrót do pełni zdrowia zajął mi ponad 6 m-cy, co uważam za wielki sukces i szczęście.

Nie, nie czuje się oświecony, nie zaczynam nowego życia, choć jest trochę inne. Powrót do zdrowia jest mozolny. Miałem więcej szczęścia niż rozumu. Nadal uważam restrykcje za walkę z wiatrakami, choć nie jestem już taki pewny siebie przy wydawaniu opinii.  Tak, będę się szczepił, jak całe moje grono bliskich znajomych i rodziny, która po mojej chorobie szybko zarejestrowała się do szczepienia. Nie wiem, czy szczepionki są skuteczne. Ale kiedy widzę swojego znajomego, który przy wzroście 1,6 waży 170 kg, pijącego znany napój o czarnej barwie w ilościach hurtowych, który boi się powikłań… Patrzę na ludzi protestujących w Wałbrzychu przeciwko niemającej mocy prawnej ustawie o obowiązku szczepień, tych samych ludzi, którzy żyją cały rok w obłokach smogu i nie protestujących przeciwko czemuś, co zabija ich każdego dnia… i w końcu patrzę na siebie wielkiego krytyka medycznego spraw covidowych i szczepień, który w szpitalu błagalnym wzrokiem patrzył na personel medyczny, żeby mnie uratowali. Tak, zaszczepię się i nie analizuję tego.

Nie chcę nikogo krytykować, nie mam już na to odwagi. W tym wszystkim mam poczucie klapsa od losu, takiego publicznego, po którym się czerwienisz. Znałem te wszystkie dane, ile osób choruje, ile ciężko, a ile umiera, tylko kiedy los przerzuca cię w kilka dni z „nietykalnych” w rejony „nieboszczyków”, to przychodzi kubeł zimnej wody, ta słynna pokora, które mi brakowało, a której brakuje tak wielu z was. Dziś, kiedy nie musimy nosić maseczek, a widzę kogoś w niej na ulicy, nie szydzę. Rozumiem jego/jej strach, choć sam już go nie mam w takim stopniu. Życie idzie dalej, czekam na drugą dawkę szczepienia, wróciłem do 75% formy sprzed choroby. I jedno co się zmieniło, to mam poczucie, że muszę zwolnić. Tak choć na chwilę, ten jeden dzień w tygodniu, kiedy nic się nie liczy prócz rodziny, ale do tego nie potrzebujecie covida.

Mieszkaniec Środy Śląskiej
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)

P.S. Chciałem podziękować moim przyjaciołom, bo tak dziś mogę ich nazwać, za modlitwę, choć specjalnie wierzący nie jestem, za to wsparcie i troskę, którą mnie obdarzyliście. To było i jest dla mnie bardzo ważne. Nie muszę was tu wymieniać, wy wiecie ;-)





   


Wczytywanie komentarza... Komentarz zostanie odświeżony po 00:00.
Zaloguj się aby dodać komentarz.
pozostały limit znaków.
Zaloguj się za pomocą ( Zarejestruj się? )


Ja Wam naprawde wspolczuje. Daliscie sie wciagnac w telewizyjna narracje obrzucania sie blotem przez politykow zarowno ...
Bardzo ciekawe przesłaniem widzę w Twoim komentarzu, bo jest Bóg, Ojczyzna, oskarżenia, poniżenie, nienawiść, złorzeczenie. A ...
Aleksandra Perużyńska Nowi radni Rady Powiatu wybrani!
Jak można głosować na zdrajców Polski na ludzi którzy nawołują do wojny którzy chcą odebrać nam ...

Lokalne ogłoszenia drobne

21.04.2024 10:58 wrote:

Kupię stare krajalnice do mięsa z kołem zamachowym na kolbe, wagi sklepowe oraz inne pamiątki z przedwojennych sklepów mięsnych oraz masarni. Pł…

19.03.2024 15:58 wrote:

Sprzedam mieszkanie 76,02m2 w Środzie Śląskiej przy ul. Jesionowej. Mieszkanie prawie w całości wykończone. https://www.otodom.pl/pl/oferta/mies…

20.02.2024 19:12 wrote:

Kupię kable płaskie podtynkowe 3x1,5 i 3x 2,5  20 rolek. Tel 500 844 143…

13.02.2024 21:00 wrote:

Rower męski trekingowy UNIVEGA modelTerreno, koła 28", rama aluminiowa, osprzęt marki SHIMANO  DEORE. Rower jest zadbany, po sezon…

Nie przegap tych artykułów.