- Tak ładnie dla mnie tańczył po cygańsku na święcie wina... Już nie zatańczy... Biedny chłopak, został tak przejechany, że zbierano go w kawałkach - mówi Elżbieta Śniegula, znajoma Tomasza Ondycza, który 2 października 2006 o godz. 19.40 zginął pod kołami ciągnika siodłowego Iveco koło Wilczkowa w gminie Malczyce.
Tomasz ze znajomą, Jadwigą B. ze Środy Śl. wracali z Kwietna. Szli prawą stroną jezdni. Była słaba widoczność. Jadący w kierunku Prochowic TIR nie zdążył zahamować. Wjechał wprost na Tomasza, Jadwigę na skutek uderzenia odrzuciło na bok. Doznała kilku urazów, potłuczeń, otarć i zadrapań. Po kilkudniowym pobycie w szpitalu, wróciła do domu. Kierowca był trzeźwy. Poszkodowana miała 0,59 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Smutne życie bezdomnego Tomasza wspomina Elżbieta Śniegula.
- Znałam go od dziecka – opowiada. - W domu było ich bardzo dużo. Wychowywał się biednie. Najpierw zmarła im matka, potem ojciec. On i jego rodzeństwo trafili do domu dziecka. Później się ożenił. Przez wiele lat mieszkał z żoną w Kamiennej Górze. Kiedy się rozeszli wrócił do Środy Śląskiej. Nie miał gdzie mieszkać, spał gdzie popadnie, u różnych ludzi. Był to bardzo spokojny człowiek. Nie kradł. Jeśli coś chciał, to zawsze poprosił. Zbierał puszki, złom. Szedł przez życie, jak go oczy i rozum prowadziły... Nie miał nim kto pokierować. Do mnie też przychodził po pomoc. Zawsze dostawał coś do jedzenia, najczęściej wieczorem, kiedy zostawało mi coś z obiadu. Nieraz przychodził też z rana. Krzyczał „maro!” – to po cygańsku znaczy chleba. Dzień przed śmiercią przyszedł ok. szesnastej, po koszule, które wzięłam dla niego z PCK. Lubił ubrać się ładnie, kolorowo, tak po cygańsku. Uwielbiał tańczyć. Zawsze pytał, kiedy będzie jakiś festyn. Żadnego nie opuścił. Ładnie tańczył, dlatego kupowałam mu piwa i tańczył wtedy dla mnie...
- A wracając do tematu, z tymi koszulami poszedł do Staszka. U niego zatrzymał się na noc. Tam przyszła po niego znajoma, Jadźka i poszli razem do Kwietna. Nie wiem, jak tam było. Może nie spodobała mu się melina? Albo goście? W każdym bądź razie postanowili wracać. I wtedy stał się ten straszny wypadek...
- Dzień po wypadku byłam u jego brata i powiedział, że po Tomku przejechały wszystkie koła samochodu. Nie było co zbierać. To, co zostało, zebrali, zabandażowali i wsadzili do trumny. Szkoda mi go. Wiele złego przeżył. Dwa razy uciekł śmierci. Raz mało co nie spłonął ratując z palącego się namiotu swoją kobietę. Innym razem wpadł pod samochód. Nie ukrywam, że pił. Ale co mu innego pozostało w takim pieskim życiu.
Wiktor Kalita