Lodowe delicje średzkiego lodziarza (ciekawostka historyczna)
Kręciło się te lody ręcznie, w specjalnej wirówce. Potem Pan Fiedorek sprzedawał je koło swojego domu na górnym rynku, w pobliżu pięknej kamienicy przy Bramie Wrocławskiej. A dokładnie przy tej uroczej wąskiej uliczce, co biegnie przy murach miejskich. Ten zakątek Środy Śląskiej jest najbardziej tajemniczy, bo dochodzi do Domu Kata i byłego Zamtuzu - czyli domu rozkoszy. Ale do rzeczy.
W przerwach między lekcjami pędziliśmy ze szkoły nr 1, tej co mieściła się w dawnym klasztorze Braci od sznura, a potem ze szkoły nr 3 tzw. Tysiąclatki, by spróbować tych delicji. A były to lody inne, niż te co jemy obecnie. Twarde, z małymi grudkami zamarzniętej wody. Żółte, chyba od użytych jajek. Ale składu, bo to była tajemnica Pana Lodziarza, nie pomnę.
Ustawialiśmy się przed budką w długiej kolejce, a Pan Fiedorek na taki widok uśmiechał się spod wąsa i szczodrze nakładał gałki z tymi, jak na owe czasy, lodowatymi delicjami. Jest w tym trochę romantyzmu, no bo przecież z Panem Lodziarzem można było pogadać np. o pogodzie i lodach.
Teraz, gdy kupujemy lody w supermarkecie, czar lodów prysł. Chociaż przyznać trzeba, że są bardziej gładkie - aksamitne niż te, które mam w pamięci i w kubkach smakowych od lat 60. ub.w.
Woytek Kopacz

