W rozmowie z nami wójt odpowiada na zasadnicze pytanie:
Co się naprawdę stało?
- W pierwszej kolejności, zanim opowiem o całym zajściu, chciałbym bardzo przeprosić moich wyborców i wszystkich mieszkańców Gminy Malczyce, że z powodu pojawienia się mojego nazwiska w tak negatywnym kontekście byli narażeni na dyskomfort i konsternację… Przez ostatnie lata udało nam się odtworzyć wspólnotę, polubić i poczuć dumę z rozwoju naszej gminy, razem przeprowadzić wiele inicjatyw. I dlatego właśnie jest mi szczerze przykro z powodu tego, że mieszkańcy naszej gminy przeczytali o swoim wójcie coś, czego nigdy nie powinni przeczytać.
Prasa otrzymała jednoznaczny komunikat…
- No właśnie. Cieszę się niezmiernie, że lokalna prasa pokazała, że jest czwartą władzą i świetnie wywiązała się z informowania obywateli, choć niestety to ja sam padłem ofiarą sensacyjnych nagłówków… Pojawienie się komunikatu asp. sztab. Marty Stefanowskiej, oficer prasowej, tak kategorycznie sformułowanego, postawiło mnie właściwie bez szans na jakąkolwiek obronę. A przecież dopiero trwa postępowanie i sprawa jest wyjaśniana.
To może przejdźmy do rzeczy panie wójcie, bo policjanci badają sprawę, a na razie nie ma jeszcze decyzji sądu. Zgodził się pan opowiedzieć nam o całym zajściu. Oświadczenia w prasie opublikowała także pana żona. A więc właśnie - co zaszło?
- Cóż… Francuzi mawiają: cherchez la famme (od redakcji: dosł. szukaj kobiety, w sprawach zawikłanych przyczyną kłopotów jest kobieta). Nie jest już tajemnicą, że w niedzielę wieczorem, po godz. 21.00, to moja żona została napadnięta podczas spotkania, na którego obrzeżach również się znajdowałem. Ponieważ jest to kobieta zdecydowana i pewna siebie, więc postanowiła natychmiast wezwać policję, aby zawiadomić o fakcie i osobie sprawcy. A że dla jej bezpieczeństwa opuściliśmy już miejsce, w którym została zaatakowana, a nie znała adresu zajścia, który mogła podać telefonicznie policjantce przyjmującej zgłoszenie podała, że udaje się do swojego domu i tam złoży zeznania. Dzwoniła nawet na policję ponownie, z ponagleniem, jak się dowiedziałem. Nadmieniam, że jest to jedyna żona jaką mam, od dłuższego już czasu, mamy trójkę wspaniałych dzieci, kocham ją i za późno już na wymianę. Więc muszę wszystko znosić, cóż począć. Oczywiście żartuję. Przez łzy. Znowu żart…
Tej niedzieli uczestniczyłem w charytatywnym „Morsowaniu dla Alanka” w Środzie Śląskiej i co tu dużo mówić, wymarzłem. Więc wieczorem tego dnia, spotkawszy znajomych, trochę postanowiłem u nich zabawić. To, że doszło później do scysji, w której zaatakowano mi żonę to jedno, ale że wezwani w tej sprawie funkcjonariusze, którzy przybyli po pewnym czasie, skierowali ostrze swej bezlitosnej interwencji akurat na mnie, śpiącego wtedy w najlepsze, to już jest sytuacja jak z komedii omyłek. Jak z filmów Barei niemalże. Funkcjonariusze obudzili mnie, zakuli w kajdanki i postanowili dokonać zatrzymania. A przecież w tym czasie moja żona składała do protokołu zawiadomienie o tym, że została pobita przez inną osobę i w innym miejscu! To taka sama sytuacja jakby podczas bójki gości na weselu zatrzymano orkiestrę! Jestem pewien, że to zatrzymanie było pomyłkowe i zupełnie niepotrzebne. Spotykałem się nawet z pytaniami czy to nie jest primaaprilisowy żart. Niestety mnie nie było do śmiechu. Opisano mnie w prasie jako pijaka i damskiego boksera, a jestem Bogu ducha winny. To po prostu zwykłe nieporozumienie, które zakończyło się nerwową reakcją moją i stróżów prawa.
I co pan zamierza? Będzie pan podejmował jakieś kroki prawne w związku z tym nieporozumieniem?
- Jak na razie to ja jestem podejrzany o popełnienie przestępstwa no i oczywiście będę zmuszony się jakoś bronić. Całe szczęście nie znowelizowano jeszcze zasady domniemania niewinności. O ile prawda się sama nie obroni. W każdym razie cytując Marka Twaina: „Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”.
(red) / fot. ug