Odkąd Polska znalazła się w Unii Europejskiej, a więc strukturze państw ze wspólnym ustawodawstwem, którego najwybitniejszym osiągnięciem jest zaliczenie ślimaka winniczka do ryb, głośno mówi się o ekologii.
Ekologię odmienia się w deklinacji i koniugacji przez wszystkie przypadki, czasy, tryby, strony i liczby razem wzięte. To już nie nauka o badaniach stosunków między organizmami i ich zespołami a biotopem i biocenozą, ale religia, polityczna ideologia, styl życia, biznes i terroryzm.
A przecież było tak dobrze i tak wygodnie. Wieloletnią, rodzimą tradycję z dziada pradziada uświęconą wywożeniem do lasu wszelkiego zbytku, jak np. pralki Frania, ocynkowanych puszek po konserwach, a nawet foteli i wersalek ze sfatygowaną tapicerką i sprężynami na wierzchu zastąpiono bezlitosnymi przepisami, które nakazują karać konserwatystów, trzymających się tradycji. Gdzie są dziś cuda natury w postaci wszelakich jam popiaskowych, dołów, rozpadlin i kolein na polnych drogach, a więc miejsc naturalnych do zasypywania śmieciem i popiołem? Nie ma! Pozostały po nich puste dyrektywy unijne traktujące o długości ogórka, normach zakrzywienia banana przy ogonku i na końcu owocu, a także usuwające zasłużonego pomidora z listy warzyw. Dziś krowa musi mieć paszport, koza kartę szczepień, a koń akta osobowe. Za starych dobrych czasów było nie do pomyślenia, żeby każda krowa posiadała paszport. A ta która go już posiadła, musiała zaraz po przyjeździe z dalekich krajów (np. z Bułgarii) zdać do MO.
Przyniosła ekologia takie cuda, jak jedzenie dla kotów i zwierząt, powszechnie reklamowane w unijnej TV. A czyż kot nie zżarłby rodzimej szarej myszy z pobliskiego ścierniska? Dlaczego nie?! - bo postawili mu przy drodze do Wrocławia fabrykę z gównianym żarciem?
Nie tak dawno jak tydzień temu przy śmietniku spotkałem znajomego kota dachowca, który siedział i czegoś wyczekiwał. Zapytany, na kogo tak czeka odparł, że na kolegę który udał się właśnie do sklepu po „ćwiartkę”. Indagowany na okoliczność konsumpcji nowoczesnej karmy oświadczył, że w śmietniku obok znajduje się wyrzucona ryba, a kto jak kto, ale kot rybie nie odpuści, zaś ćwiartka wiadomo – rybka lubi popływać. Co do reklamowanej karmy rzekł krótko: „niech wp… ją ten, kto ją produkuje, a żaden szanujący się kot jeść przetworzonej padliny nie będzie!” I to jest właśnie prawdziwa ekologia. Z kolei o wyższości żaby trawnej nad kondycję ludzką, traszki nad drogowcami, bobra nad hodowcami ryb, a samych ryb nad wędkarzami pisać nie potrzeba. Wiadomo, że Unia traktuje tę gawiedź prymarnie, uznając to jako ekologię własnego wymysłu i chowu, choć i wytwór ten i chów są pochodną niezrównoważonych psychicznie brukselskich urzędasów.
Wprowadzenie segregacji odpadów, przy jednoczesnym braku zapotrzebowania na surowce wtórne, braku przedsiębiorstw do ich przetwarzania, nowoczesnych spalarni śmieci, których tak bardzo się boimy z troską o rodzime jamy, dziury i rozpadliny do których przyzwyczailiśmy się przez lata powoduje, że ekologiczną ideologię można o kant dupy potłuc. Pomimo tego, że je segregujemy, większość odpadów trafia i tak na wspólne wysypiska. I choć może łatwo znaleźć dziś inwestora, który zechce wybudować nowoczesną spalarnię śmieci, czy zakład segregujący odpady, konserwatywny ekolog z rodzimej wsi za nic nie pojmie unijnej ekologii. Do brukselskich umysłów mu za daleko. Wszak tyle ustronnych, zielonych ekologicznie ekosystemów ma wokół, że szkoda czasu na oddzielanie butelki po ekologicznej wodzie mineralnej od butelki po ekologicznej zbożowej wódce, skoro i tak spoczną obok siebie w jednym dole na wieki wieków. Amen.
Patryk Medyński