„Ludzi coraz więcej, a człowieka coraz mniej”, pisał onegdaj Edward Jerzy Stachura.
Cytat ten doskonale pasuje do bajzlu jakim stała się wprowadzona do Kodeksu postępowania cywilnego instytucja procesowa zwana elektronicznym postępowaniem upominawczym.
Wg regulacji jest to odrębne postępowanie, mające charakter wezwania do zapłaty w sprawach, w których stan faktyczny nie jest skomplikowany i nie wymaga przeprowadzenia postępowania dowodowego. Tymczasem praktyka wskazuje na nadużycia, rośnie też liczba skarg, a uczestnicy postępowania jako pozwani nie wiedzą, bądź nie mają żadnych możliwości, aby skutecznie złożyć w terminie sprzeciw. A potem jest komornik i egzekucja. Ktoś powie, pożyczyłeś, wziąłeś na kredyt, to oddaj. Ktoś powie naucz się podstaw ekonomii i nie wydawaj więcej niż możesz wydać. OK. Pacta sunt servanda. Jednak problem zasadza się i czyha z innej strony. Ze strony nieuczciwych cesjonariuszy, którzy skupują długi od przedsiębiorstw, którym jesteśmy winni pieniądze. Tak zwane zamknięte fundusze sekurytyzacyjne. Jest ich w Polsce około 20. Przenoszący wierzytelność cedenci nie tracą na tym, prawnie pozbywając się problemu z dłużnikiem. Przejmujący dług z kolei bardzo szybko korzystają z drogi sądowej w elektronicznym postępowaniu upominawczym.
E-sąd w Lublinie często w osobie referendarza wydaje nakaz zapłaty. Są przypadki, że fikcyjny, pozbawiony podstaw faktycznych. Firmy windykacyjne skupują też długi przedawnione, sprzed lat, po czym wysyłają wezwania do zapłaty. Referendarz w e-sądzie ich nie weryfikuje, bo przy tysiącach wpływów podobnych spraw nie ma takiej możliwości. Działa więc taśmowo, bezmyślnie i często bezrozumnie. Do gotowca na komputerze wpisuje jedynie strony postępowania, sygnaturę i sumę którą należy oddać na rzecz wierzyciela. Całość, a więc pozew, umowa cesji i siedmiodniowy nakaz zapłaty przesyła się do dłużnika. Są więc roszczenia nie istniejące i przeterminowane. Są też i wymagalne, których firmy windykacyjne żądają po dwakroć.
Oto kazus ze Środy Śląskiej. Pewna mieszkanka popadła w dług na rzecz Cyfrowego Polsatu. Ten długu się pozbył, przenosząc wierzytelność na firmę windykacyjną. Firma wystąpiła w roku 2009 do sądu i w zwykłym, „tradycyjnym” postępowaniu upominawczym otrzymała nakaz zapłaty podlegający egzekucji. Po dwóch latach, a zatem kiedy działał już e-sąd w Lublinie (a działa od 2010 r.) wykorzystując tę samą wierzytelność wystąpiła ponownie o nakaz zapłaty. Obecnie pani ma dwóch komorników z różnych stron Polski, którzy egzekwują jej z emerytury tę samą wierzytelność!
W ciągu czterech lat działalności e-sądu sądu w Lublinie, jedynego w kraju, wpłynęło ponad 7,5 miliona spraw, w których wydano ponad 6,5 miliona nakazów zapłaty. Na opłatach od pozwu do budżetu państwa wpłynęło już ponad 400 mln złotych.
Tym sposobem, pomocną ręką tak zwanego „wymiaru sprawiedliwości” rządzący i ci, którzy podnosili łapska i naciskali w Sejmie, będąc za takimi zmianami, zielony guziczek rżną obywateli z pieniędzy i wspomagają różnej maści oszustów. Ostatnio wyeliminowali (dosłownie) z kodeksu postępowania karnego zasadę prawdy materialnej najbardziej zbliżoną do tego, co pojmujemy jako sprawiedliwość. W to miejsce ma być proces kontradyktoryjny, tudzież spór między obrońcą a prokuratorem przy arbitralnej roli sędziego. Kolejnym ich pomysłem będzie zniesienie sądownictwa, kiedy okaże się, że cały urobek e-sądu trafi do kieszeni adwokatów i radców prawnych na pokrycie kosztów tzw. zastępstwa procesowego, gdyż każdy będzie miał prawo w nowym procesie do adwokata z urzędu, nawet najbogatszy Polak.
- Jednak w polskim e-sądzie jest referendarz, a w innych krajach wszystko odbywa się wyłącznie online - twierdzi na łamach „Kuriera Lubelskiego” Artur Ozimek, rzecznik tamtejszego Sądu Okręgowego.
No to panie sędzio, skoro sprawiedliwość „online”, to poszukaj pan sobie jakiejś przyzwoitej roboty.
Patryk Medyński