Tyle artykułów liczy ustawa zasadnicza, zwana powszechnie Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej. Jest też pierwszym źródłem obowiązującego prawa przed umowami międzynarodowymi, ustawami i rozporządzeniami, a jej przepisy, jeśli tak stanowi, stosuje się bezpośrednio.
Nie trzeba przypominać, że kształtuje ona ustrój RP, a także określa organy władzy państwowej (ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej) oraz samorządu terytorialnego. Nadto mówi o naszych prawach i obowiązkach obywatelskich.
A ta piękna polszczyzna, ułożona w okrągłe zdania osobiście przez prof. Miodka Jana sprawdzone, służyć ma obywatelowi. Konkretnemu. I tu zaczyna się farsa.
By wytwórcy prawa w Polsce, czyli posłowie, mogli przyjąć projekt ustawy, legislatorzy sprawdzają jej tekst z Konstytucją. Inicjatywa ustawodawcza nie jest szeroka i należy do posłów, rządu, prezydenta lub określonej liczby obywateli. Nie jest to jednak istotne, gdyż nawet w przypadku, gdy w życiu społecznym pojawi się kolejny gniot w postaci ustawy, jest jeszcze Trybunał Konstytucyjny, a w nim tuzy polskiego prawa, nadlegislatorzy i interpretatorzy różnej opcji i maści politycznej. Z różnych kuźni rodzimego i nie tylko rodzimego prawa.
I tych 15 sędziów, których wybiera się indywidualnie, przez 9 lat ma robotę nielichą. Dlaczego? Bo Naród wybrał sobie przedstawicieli władzy. Zastanawia przy tym zarówno system wyborczy, w którym nie wybiera się konkretnych osób, ale numery na partyjnych listach, jak również ilość dobrze popłatnych mandatów (Sejm – 460 posłów, Senat – 100 senatorów) oraz jakość samych kandydatów. Te czynniki przekładają się następnie na jakość stanowionego prawa. I to jest pierwsza farsa, bo jakość tegoż jest prawie żadna.
Już w artykule nr 2 zakpiono z Polaków, przyjmując w 1997 roku, że cyt.: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. By mówić o zasadach sprawiedliwości społecznej należy analizować to, czy przeciętny Polak załatwi swoją sprawę w urzędzie, szpitalu, czy w sądzie gładko i sprawiedliwie, czy straci ogrom czasu, pieniędzy i spotka się z arogancją, nieuctwem a nawet chamstwem? I niech przyrówna to, gdy podobną sprawę będzie załatwiać np. pan profesor, pan doktor, pan mecenas, pani naczelnik, pan poseł, senator, dyrektor i szlag wie jeszcze kto z tak zwanego „establishmentu”. O szybkości postępowania i rzetelności usługi pisać nie trzeba.
W art. 7 napisano, że „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. Jeśli przyjąć, że dajmy na to taki Jacek Kurski, europoseł, jest podmiotem organu władzy, to czy działa na podstawie prawa, zasłaniając się immunitetem przed policyjnym mandatem? Podobnie rzecz ma się do sędziego – kibola Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów, który podczas meczu Polska - Irlandia Płn. wrzeszczał pijany do ochroniarza, cyt.: „Zobaczysz k…, kim jestem!”, a do policjanta: „K…, będziesz siedział w kryminale!”. Bo pan Jakub I. orzeka w XIV wydziale karnym i policja może mu naskoczyć!
Orzeka tam zresztą do dziś, bo dostał tylko upomnienie. Zatem, co by było, gdybym na sali rozpraw w czternastce mokotowskiego sądu krzyknął do pana sędziego: „Ty sk…, ty nie wiesz k… kim ja jestem!!!”? Pewnie prosto z sali odprowadziliby mnie do aresztu, albo do wariatkowa. Bo pan Kuba ma immunitet, a ja nie mam. Taka to zatem sprawiedliwość społeczna. O nachlanych posłach za kierownicą nie wspomnę. O tych zajmujących się dilerką również. Obawą napawa mnie za to fakt, że wódę chleją w robocie, a tam, jak napisałem wyżej, uchwalają ustawy, czyli produkują prawo. Powołując się na ankietę dziennikarzy TVP 2 i „Super Expressu” przeprowadzoną wśród posłów dwa tygodnie temu, 50% z nich zna kolegów parlamentarzystów, którzy piją w pracy! Oczywiście piją na podstawie i w granicach prawa.
Za to art. 10 podaje już logiczną prawidłowość, mówiąc o podziale i równowadze władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Wskazują na to powyższe przykłady. Zapomniał Monteskiusz (twórca tego trójpodziału) tylko o specjalnych przywilejach tej władzy. Ważne za to, że jest mowa o równowadze, którą wszak trudno nieraz zachować, szczególnie po nawilżeniu organizmu trunkiem.
W tym samym rozdziale - „Rzeczpospolita”, w art. 12 czytamy o wolności tworzenia i działania m.in. związków zawodowych. W jednej np. kopalni „Halemba-Wirek” w Rudzie Śl. doliczyłem się ich kilkunastu. Każdy przewodniczący i jego zastępcy biorą za to kasę i jedyne, co potrafią, ty tylko protestować, strajkować, gwizdać i tupać. Podobnie jest w wielu innych zakładach pracy. Nie trzeba sięgać do Halemby, wystarczy do KGHM.
Interesujące są również wszelkiego rodzaju korporacje zawodowe, którym zapewnia się nietykalność. Okręgowi rzecznicy odpowiedzialności zawodowej lekarzy, mimo wyraźnych i wręcz jaskrawych błędów swoich kolegów po fachu, bronią ich niczym Otto Stahmer oskarżonego Göringa. Do sądu nie ma po co iść, bo tam biegłymi w sprawie będą także koledzy po fachu. Zatrzymując się przy sądzie. - Żyją z niego korporacje prawnicze, żerujące na klientach i broniące swojego cechu przed nowym narybkiem, tudzież konkurencją. Paradoksem jest to, że adwokaci głośno krzyczą, że dopuszczenie każdego absolwenta prawa pogorszyłoby jakość usługi na niekorzyść klienta, kiedy tymczasem obficie sami korzystają z tzw. „substytucji” i często gęsto wysyłają do sądu aplikantów, których nie chcą dopuścić do zawodu!
Takich absurdów jest wiele. A przecież to tylko kilka pierwszych artykułów Konstytucji. Żyjemy w państwie fikcji, urzeczywistniającej przywileje władzy. Żyjemy w państwie, gdzie wojuje się krzyżem, ofiarami katastrof i wojen. Lubimy rocznice, święta i uroczystości: narodowe, państwowe, religijne i dożynki. A ja wyglądam święta, kiedy będę mógł godnie uczcić piątą, okrągłą rocznicę zmniejszenia o połowę podatku VAT, o trzy czwarte składki dla ZUS, czy kolejną rocznicę likwidacji pięciu niepotrzebnych ministerstw. Wtedy, na pohybel rzeczywistości wytrzeźwieję, ubiorę się w garnitur i pójdę do kościoła podziękować księdzu za godne obywatela państwo.
Patryk Medyński