Jako, że sezon wakacyjny i w polityce - lokalnej rzecz jasna - cisza nastała przed burzą, to idąc opisem obyczajów dawniejszych, „najadłszy się smacznych potraw i skosztowawszy cukierków, trzeba się napić”.
Napiwszy się zatem do syta, już ci to wena twórcza rozpościera ramiona i chwyta tę duszę utęsknioną. Do muzy pociąga, owej radośnicy przeklętej, przed którą uciec nie zdołasz. Pióro znalazłszy pod ręką, papieru dobywasz, siadasz za stołem i w te oto słowa walisz ów poemat:
LISEK i ZUSOWNICY
Chodzi lisek koło drogi,
nie ma ręki ani nogi.
Stanął lisek na Komisji,
gdzie dokonał małej scysji.
Orzecznicy – Zusownicy,
a i w lesie też leśnicy
za szkodnika lisa mają -
Takiej wersji się trzymają.
Lis był chytry, tudzież cwany,
a i los był tak mu dany.
Wziął kopertę – tysiąc złotych
chcąc ukrócić swe kłopoty
i do ZUS-u twardo wali
by mu wreszcie rentę dali.
Stanął lisek przed lekarzem,
starym prykiem, z dużym stażem.
Ten go pyta: „jak tam zdrówko?”
Na to lis mu szepcze słówko,
i kopertę prezentuje,
czasu wcale nie marnuje.
Lekarz kręci dziwnie głową
że to niby lis z połową.
„Dwa tysiące orzeczenie,
a więc nawet w dobrej cenie” –
chwali lekarz swe usługi.
Lis mu mówi, że ma długi.
Ale lekarz nieugięty
i na lisa też zawzięty.
„Dwa tysiące! Koniec! Szlus!
Tu nie PeCeK, tu jest ZUS!”
Wraca lisek do swej nory,
jakby jeszcze bardziej chory;
klnie po drodze orzecznika –
łapówkarza – Zusownika,
klnie ministra i premiera,
aby wzięła ich cholera!
Droga dłuży się okrutnie,
a tu jak znienacka huknie!
Lis podskoczył, uszy skulił
i do ziemi się przytulił.
Nagle z prawej jak nie trzaśnie,
w lewe ucho jak nie draśnie,
z sierści dymi się a boli
już po uchu, mimo woli!
Śrut naderwał prawie całe,
A nie było takie małe.
Lis się podniósł, z bólu krzyknął,
bojaźliwym okiem łypnął
i pomyka do swej nory,
teraz już z pewnością chory.
Ale w głowie już mu świta,
Rusza się radośnie kita. -
Choć bez łapy jest i nogi,
i choć biedny, choć ubogi,
ucho stracił – to się liczy!
może teraz mu zaliczy
utracone zdrowie ZUS
będzie renta, no i już!
Tak też zasnął snem nadziei
Pośród gęstej, leśnej kniei...
.......
Czerwień mieni się na wschodzie,
już mieszkańcy są na chodzie:
Do sadzawki idzie dzik,
skacze sarna fiku-mik.
Żaba skacze w leśnym runie
i zaskroniec zmyślnie sunie.
Pędzą mrówki do roboty,
Dzień się zaczął... i kłopoty.
.......
... Łeb na kicie, lis zwinięty,
snem potężnym ogarnięty,
śni marzeniem swoim sennym...
Na Komisji owej stoi,
Zusownika się nie boi.
I do głosu go nie puszcza,
szczerzy zęby, oczko puszcza.
W końcu warczy na złodzieja,
gdzie mu w głowie tam nadzieja.
On chce rentę, no i już!
Bo rozpieprzy cały ZUS!
Tu orzecznik się podnosi,
lisa pięknie siadać prosi.
„Może kawkę?” – proponuje,
och, jak doktór go szanuje,
i o rencie opowiada,
cała o niej jest tyrada:
jaka duża jest, obfita.
Pod sufitem lisia kita!
Oczy mocno rozmarzone,
w orzecznika są wpatrzone...
Snuje lis na przyszłość plany,
w Zusowniku – zakochany!!!
Widzi siebie w wielkiej norze,
majętnego – Boże! Boże!
W lepszych stanach siebie widzi,
już się biedy swej nie wstydzi.
I naskoczyć może łoś! -
ot, komornik – takie coś!
Odda lisek wszystkie długi,
odda innym ich zasługi,
że go w biedzie i w chorobie
nie pozostawili sobie...
(c.d.n.)
Na pewno zapytacie, jak potoczą się losy owego nieszczęśnika? Nie wiem, gdyż w przerwie w pisaniu „najadłszy się smacznych potraw i skosztowawszy cukierków, trzeba się napić”...
PS
Stałym moim Czytelnikom zażywającym kanikuły życzę słońca bez ozonowej dziury, piwa oby dobrze schłodzonego, ciepłej za to wody, bo wóda na upał niedobra, chłopom widoku dam rozebranych, a damom wdzięków opalonych chłopów.
Patryk Medyński