(FELIETON) - Pseudoafery, na których parlamentarna opozycja w ogólności, tudzież polityczni oponenci różnej maści w szczególności trzepią wyborczy kapitał, trwają nieprzerwanie i niezmiennie od lat dziewiętnastu.
To, że tradycyjnie przy tym wytykają swoim oponentom, że niczego nie zrobili, wpychając jeno kraj w korupcję, która ukazuje rozbestwione po cmentarzach szemrane towarzystwo to jedna z wielu uciech w politycznym kabarecie. Każdy chce coś ugrać dla siebie. Każdy dąży, by - parafrazując Szpotańskiego - w ten państwowy system rurek, jeszcze jeden wkręcić kurek.
Jednym słowem, „takie są koszty, a w polityce nie ma nic za darmo”, by przytoczyć pragmatykę generała broni od bezpieki z poprzedniego, jakże słusznego społecznie, systemu.
O ile po rządach chamów z miasta z chamami ze wsi do spółki z ograniczoną odpowiedzialnością z katomaryjcami nastąpiły rządy pseudoliberałów, to istota rzekomych afer jest taka sama. Chodzi o pieniądze. Dla jednych na prywatne konta, dla drugich na pożytek i użytek ich słusznych partii. Tak, aby przy korycie, do którego z kranu obficie miód i mleko płynie, trwać jak najdłużej.
I niech tak pozostanie. Wszak to nasza staro - wciąż od nowa uszlachetniana przez sądokrację - polska tradycja.
Piszę o tym, mając radochę z tzw. „afery hazardowej” z automatami do gry, niesłusznie zwanymi jednorękimi bandytami. A przecież cóż to za bandyci, którzy tak wiele uciech i emocji sprawiają zakochanym w nich po końcówki kont bankowych i głębokie czeluście portfeli partnerom? Bo do tej miłosnej gry potrzeba, jak do tanga, dwojga. Proszę wejść do byle budy przy drodze, czy do pierwszej knajpy z brzegu, by zobaczyć, z jaką czułością siedzący przy takim bandycie jest w niego wpatrzony. Toż to miłość, często od pierwszego wejrzenia, a właściwie wepchania weń banknotu, czy monety. Czasami dozgonna w dosłownym znaczeniu tego słowa. A jeśli już nie dozgonna, to kończąca się w wielu przypadkach sentencją wyroku rozwodowego, bądź na kozetce u psychoterapeuty. Ale miłość to miłość i każdy brak choćby śladowej ilości endorfiny powoduje rozpacz. Miłość to zatem tragiczna, kończąca się, jak wiele związków partnerskich, rozczarowaniem, a następnie rozstaniem. Niejeden mąż powiedziałby, że ta „miłość” to worek bez dna. Niejedna żona ową „miłość” nazwałaby gorszym epitetem, niż bandyta. Wiem o tym z opowieści zakochanych.
Są jednak i tacy, którzy automatycznych partnerów (partnerki), podobnie jak tych z krwi i kości, nie traktują poważnie. Ot, zapłacą za uciechę, pogrzebią w bebechach i do domu. Swego czasu na wspólną konsumpcję napojów wyskokowych zaprosił mnie znajomy, który po wejściu do baru w biegu wydał dyspozycję, aby nalano, a sam pognał w kąt prostytuować się z automatem. Co ciekawe, w kieszeni miał 10 złotych, ale po secie w drinku na łeb zamówił, co przekraczało jego płynność (finansową) o całe cztery z hakiem. Ową dychę także w biegu wpychał do szparki, jakby mu jakiś alfons czas stoperem odmierzał. Siedząc w drugim kącie, szybko dokonałem konsumpcji, bo co wlało się w moje trzewia, szybko nie wypłynie. A przecież trzeba było zapłacić. Tymczasem sponsor oddawał się uciesze, waląc bandytę po klawiszach z zapamiętaniem. I co się stało? W ósmej bodaj minucie z automatu wyleciało. I to tyle, że starczyło na rachunek, kolejną kolejkę i powrót sponsora do bandyty, z którym ponoć jeszcze nie zakończył poprzedniego stosunku. I po pewnym czasie bandyta ponownie rzygnął monetą. Zrobiło się tak, że na pięciozłotówki kolega pożyczył woreczek foliowy od barmana, bo kieszenie u spodni miał za małe. A kiedy ów trzos leżał między nami na stole i rozpoczęła się prawdziwa konsumpcja, zapytałem, czy zażyje jeszcze hazardu? Odparł spokojnie, że nie. Że na dzisiaj dosyć. I tak wspólnie i w porozumieniu, w spokoju i w pokoju przepiliśmy te grosze.
Mając zatem takie doświadczenie, głośno protestuję przeciw wizjom premiera, które to wizje, bądź co bądź, nigdy się nie zrealizują. Podobnie, jak wszystkie inne wizje, omamy i urojone zwidy rządzących III, IV, V i VI RP, aż do następnego rozbioru państwa.
Bardzo dobrze za to, że urzędy fiskalne zwalnia się ustawą z możliwości kontroli bandytów-automatów, ku radości bandytów-biznesmenów. Tych pierwszych kontrolować ma służba, która nie ma żadnych ustawowych uprawnień operacyjnych, co dobrze wróży wyczekiwanym z nadzieją brakom jakichkolwiek kontroli. Tym drugim pan premier, do spółki z miłośnikami nocnych spotkań cmentarnych, winien wypłacać haracz państwowy – najlepiej miesięcznym ryczałtem prosto na konto w Zurychu.
Patryk Medyński