Przed kilku laty zdecydowaliśmy się skorzystać z możliwości dostępu do archiwum Oddziału Wrocławskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Zgodnie z prawem, a więc ustawą o IPN, dostęp do bogatych materiałów mają dziennikarze i naukowcy, głównie historycy.
Także ofiary komunistycznego reżymu. Na pewno nie ich kaci. Setki tysięcy dokumentów zostało skatalogowanych, opisanych i odtajnionych. Jednak nie każdy z nich nadaje się do publikacji z uwagi na dwie kwestie: po pierwsze wśród nas żyją jeszcze osoby związane wolą współpracy ze służbą bezpieczeństwa. Po drugie pamiętajmy, że żyjemy w środowisku małomiasteczkowym, gdzie praktycznie każdy każdego zna osobiście, bądź przez swoich znajomych. Zatem, jak napisaliśmy w lipcu 2008 roku, trudno było podjąć decyzję, czy po wielu poprzednich publikacjach przystąpić do ukazania, na podstawie udostępnionych nam przez Oddz. wrocławski IPN dokumentów miejscowej agentury UB, a później SB. Kim byli: „Ptak”, „Szostak”, „Ryś”, „Perełka”, „Nuta” i wielu innych...? A przecież agent SB do 1990 roku, pseudonim „Woki” znany jest przez co najmniej połowę mieszkańców Środy Śl. O mniej znanych nie wspominając. Zatem, czy trafną decyzją było by ujawnić ich nazwiska? Komu i czemu miałoby to służyć? Może i dziennikarskiej sensacji tak, gdyż niektórzy współpracownicy kreują od 20 lat zupełnie inny obraz siebie na podobieństwo bojowników o wolność i demokrację w wydaniu narodowych ruchawek typu „Solidarność”. Ale przed rokiem 1989…, jak mówi Marcin Daniec: BYŁ!
Nie mamy z kolei żadnych skrupułów przypominając etatowych pracowników Służby Bezpieczeństwa, którzy tak mocno starali się w 1990 roku o weryfikację i pracę w nowo odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej do samego końca swojego albo i jej. Wnioski niektórych o przyjęcie do służby w UOP, Policji, byłego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa zostały odrzucone. Regułka na powielanym druczku zwanym „opinią” brzmiała następująco: „taki to a taki nie odpowiada wymogom przewidywanym dla funkcjonariusza lub pracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych określonym w ustawie” (z wniosku weryfikacji i opinii Wojewódzkiej Komisji Kwalifikacyjnej w sprawie porucznika Mariana J. z dnia 24 lipca 1990 r.). Tenże kandydat na oficera 28 czerwca 1973 roku napisał podanie w kilku zdaniach o przyjęcie do pracy: „Proszę o przyjęcie mnie do pracy w organach Służby Bezpieczeństwa w charakterze pracownika Służby Bezpieczeństwa we Wrocławiu. Prośbę swą motywuję tym, że praca ta mnie bardzo interesuje i chciałbym kontynuować dalszą naukę w kierunku związanym z tą pracą. Nadmieniam, że obowiązki pracownika Służby Bezpieczeństwa będę wykonywać sumiennie i starannie”. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, 21 grudnia 1973 roku starszy sierżant Marian J. złożył w Komendzie Powiatowej MO w Środzie Śląskiej przed kapitanem Bronisławem Wojciechowskim, I zastępcą Komendanta Powiatowego MO ds. Służby Bezpieczeństwa, w obecności kapitana Józefa Machera, zastępcy Komendanta Powiatowego MO oraz starszego sierżanta B. Żyławego, I sekretarza POP PZPR uroczyste ślubowanie. Oto jego rota: „Ślubuję uroczyście stać na straży wolności, niepodległości, bezpieczeństwa Państwa Polskiego, dążyć ze wszystkich sił do ugruntowania ładu wewnętrznego opartego na społecznych, gospodarczych i politycznych zasadach ustrojowych Polski Ludowej i z całą stanowczością nie szczędząc swych sił zwalczać jego wrogów”. Kiedy, jak i jakimi metodami porucznik J. zwalczał, ugruntowywał, stał na straży i strzegł ładu, mówi bogata teczka przebiegu jego służby. I nie tylko jego.
Ciekawe jest też podanie ostatniego szefa SB w Środzie Śląskiej, niejakiego Trzepizura. Ten starał się o przyjęcie do służby w roku 1971 pisząc i prosząc: „Uprzejmie proszę o przyjęcie mnie do pracy w Służbie Bezpieczeństwa w PMO (Powiatowa Milicja Obywatelska) w Bolesławcu. Prośbę swą motywuję tym, że jako sierota po funkcjonariuszu MO, wychowywany przez państwo, korzystałem z pomocy MO, dlatego chciałbym w jakiś sposób zwrócić zaciągnięty dług. Nadmieniam, że służba ta od dawna mnie interesuje”.
Był Zygmunt Trzepizur tym esbekiem, którego pono wszyscy w Środzie Śląskiej i w okolicach się bali. A jeszcze nie tak dawno malutki jak laskowy orzeszek stękał i jękał po prokuratorach, że na naszych łamach przypominamy jego szlachetną służbę bogatą w zastraszanie, wyłudzenia i prostackie chamstwo. Sam garnął się do pracy i powołał na tatusia, zdolnego enkawudzistę, zwalczającego w latach 50. tzw. „bandy”, czyli organizacje niepodległościowe. Tatuś musiał być rzetelny w swym rzemiośle, gdyż zdołano go ukatrupić. A sierota… został przytulony i ukołysany przez resort. Tragikomedia majorze Trzepizur! Zapraszam pana na piątkową wystawę do średzkiego muzeum, gdzie pański portret wieńczy nasze dzieło.
W piątek o godzinie 11:30 w Muzeum Regionalnym w naszym mieście otworzymy pierwszą na Dolnym Śląsku powiatową wystawę poświęconą pracownikom UB i SB „Twarze średzkiej bezpieki”.
Być może kiedyś i agentura doczeka się swojej wystawy.
Patryk Medyński