(FELIETON) - Doczekał się problem średzkiej służby zdrowia mediów krajowych w osobie dziennikarza dziennika cotygodniowego „NIE” z Warszawy, obywatela Pruszkowa, Roberta Jarugi. Gościł u nas, na głębokiej prowincji Ziem Odzyskanych, kolega Jaruga całe trzy dni.
A rzecz dotyczy kondycji personalnej naszego szpitala, o którym często ostatnio pisaliśmy. W przedmiocie kumoterstwa upartyjnionego i niekompetencji całkowitej. To pierwsze dotyczy zatrudniania pisowskiego kolesia przez prezesa Oćwieję, a drugie zatrudniania kobiety, która winna z racji doświadczenia zawodowego zajmować się osobami śmiertelnie chorymi, a nie pacjentami, którym życie jeszcze miłe.
Zdziwił się ów Jaruga stosunkami panującymi w sprywatyzowanej już (jeszcze przed pomysłem minister Ewy i jej partyjnych kolegów) średzkiej służbie zdrowia. Kręcił głową, po uprzednim spożyciu piątej butelki piwa, jak to może być na naszej prowincji, że były asystent byłego posła zatrudnia byłego posła jako swojego zastępcę, onegdaj pryncypała. A widział już kolega redaktor w służbie swojej publicznej niejedno dziwne zjawisko.
Można się było spodziewać, że szanowna pani ordynator nie wyduka bez zgody prezesa Oćwieji ani jednego zdania w przedmiocie swojej nieskromnej osoby. Bo i o czym mogła by powiedzieć, skoro nawet zwykłego elektrokardiogramu czytać nie potrafi? (Jak twierdzą rozmówcy redaktora z gazety NIE).
Przed przybyciem do miasta dziennikarza urbanowego „NIE”, kilkakrotnie dzwoniła do mnie lekarz Wójcik z oddziału wewnętrznego, biadoląc, że prezes Oćwieja ją molestuje psychicznie za rzekome przekazywanie prasie, czyli mnie, informacji. Tak się składa, że pani medyk żadnych informacji mi nie przekazywała, pomimo tego, że chciałem się z nią spotkać i na temat kondycji oddziału internistycznego pogadać.
- Pan powiedział coś Oćwieji, że do pana dzwoniłam i z panem rozmawiałam?
- Pani Wójcik, czy pani wie, jak ja w ogóle wyglądam?
- Nie.
- Potrafi mnie pani opisać z widzenia?
- Nie.
- Ja pani także na oczy nie widziałem, więc czego chce jakiś Oćwieja? Ma dowody na nasze spotkania?
- Nie.
Koniec pieśni. Oćwieji oświadczam, że raz jeszcze i za taką manipulację z udziałem mojej godności wyzwę go na pojedynek i brodę siwawą przykrócę, bo Wójcikowej panice jakoś uwierzyłem.
Dziwi się lokalne społeczeństwo, że szpital średzki jawi się jako chadyba dla politycznych odpadków i nieudaczników. Dlaczego panią Gajdamowicz specjalistę od osób paliatywnych uczyniono ordynatorem oddziału dla chcących wyzdrowieć pacjentów? Dlaczego sprowadzono ją z Pieszyc, a więc z okolic bliskich zatrudnionemu w szpitalu Giovanniemu, byłemu pryncypałowi obecnego Oćiweji? Bo Romek Giovanni jest z Wałbrzycha, skąd do Pieszyc rzut beretem. I jak tu faktów owych nie skojarzyć?
Skorzystał kolega Jaruga także z licznej korespondencji, przesłanej nam przez lekarzy oddziału wewnętrznego i pielęgniarki, od zarania dziejów pracujące w średzkim szpitalu. Pisząc ten felieton, przez ucho moje własne do świadomości dociera informacja, że ze szpitala zwolniona została przełożona pielęgniarek. Podobnie, jak większość kadry z personelu biurowego.
Rozpuściwszy agenturę dowiedziałem się także o wielkim zadziwieniu wśród samych lekarzy, wywołanym przez personalne roszady.
Panie prezesie Oćwieja. Przechodząc ostatnio przez lokalny jarmark, oprócz kapci, wiertła i suszonego czosnku, stoisko obok nabyłem w dobrej wierze dyplom ukończenia akademii medycznej. In blanco. Będąc w domu, po uprzednim ugotowaniu i skonsumowaniu zupy, w dyplomie wpisałem, że jestem lekarzem medycyny, specjalistą w dziedzinie psychiatrii. Toteż polecam się Panu na przyszłość.
Patryk Medyński