Coraz częściej w programach informacyjnych różnych stacji oglądamy liderów partyjnych, którzy rozpoczęli kolejną wędrówkę po miastach, aby udzielić poparcia namaszczonym kandydatom w zbliżających się wyborach samorządowych.
Sytuacja ta dotyczy w szczególności kandydatów na prezydentów dużych miast, a także marszałków sejmików wojewódzkich. Inaczej rzecz ma się z kandydatami na starostów, wójtów i burmistrzów. W ich stronach w agitacji wezmą udział posłowie z regionów z poszczególnych partii, na co liderzy i politycy z pierwszej półki nie mieliby zwyczajnie czasu. Oczywiście nie jest to żadną pisaną regułą ani przyjętym zwyczajem, toteż szczęśliwi ci wyborcy, którym żaden polityk w głowie nie namiesza.
Jak ujął to Arystoteles, państwo powinno być tworem naturalnym i odpowiadającym wymogom i potrzebom osobowości człowieka, zaś jego celem zorganizowanie ludziom dobrego życia, poczucia bezpieczeństwa, sprawiedliwości, dobrobytu materialnego i rozwoju duchowego. Aby państwo mogło realizować skutecznie te górnolotne cele, potrzebny jest odpowiedni ustrój. Dziś jest nim demokracja oparta przeważnie na monteskiuszowskim trójpodziale władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. W systematyzacji ustrojów Monteskiusz wyróżnił dwa kryteria. Pierwszy to natura rządu, a więc struktura organizacyjna państwa. Drugie kryterium tyczy się zasady rządu, czyli trybu jego działania. (O ustroju angielskim, [w]: O duchu praw, księga XI, rozdział VI).
Piszę o tym, przypominając politykom z górnej półki o podstawowych zasadach wywodzących się wręcz z prawa naturalnego, o czym dziś większość z nich zapomniała. Objawem tej amnezji jest korkociąg szaleństwa, brak jednoznacznie określonych celów, a więc też realnych, odpowiadających obecnym możliwościom państwa, reform. Zamiast o nich, słuchamy dziś niezrozumiałych sporów, kłótni, wyzwisk. Oglądamy szopki sfanatyzowanych właśnie przez tychże polityków ludzi przed Pałacem Namiestnikowskim, (dziś uparcie broniących krzyża), regularne bijatyki i potyczki w imię tych idei, z których w żaden sposób nie sposób upiec chleba, przysporzyć więcej pieniędzy w domowym budżecie, czy wreszcie przekuć na mądre, odpowiadające potrzebom starostów, burmistrzów, wójtów i prezydentów, czyli nam wszystkim, przepisy obowiązującego prawa. Ideologiczny, religijny zamęt, szarganie dobrego imienia ofiar katastrofy, podłość i sztampowy język, którym posługiwanie się ma gwarantować popularność i uwielbienie wyborców, to pospolity polityczny rynsztok. Przez niektórych uprawiany z lubością.
A przypomnę w tym miejscu, że przez takie właśnie politykierstwo zakończył życie inny prezydent – pierwszy powołany na mocy Konstytucji z 17 marca 1921 roku, Gabriel Narutowicz. Ówczesna prawica, która odniosła sukces w wyborach parlamentarnych, nie mogła strawić, że ich kandydat przepadł w głosowaniu przez Zgromadzenie Narodowe. Endecja chciała mieć władzę absolutną, toteż rozpoczęła zaraz po głosowaniu nagonkę na elekta. W prasie endeckiej oskarżano go o „kosmopolityzm, areligijność i popieranie żydostwa”. Zapowiadano, że „popłyną rzeki krwi”. I stało się. Znalazł się taki fanatyk o nazwisku Niewiadomski, który pociągnął za spust. Dziś z ust politykierów i różnej maści ojczulków dyrektorów płyną rzeki nienawiści. Wojna polsko-polska trwa w najlepsze i nawet nieoczekiwana, tragiczna śmierć nie przyniosła jej kresu oraz żadnej refleksji. Kłamstwo, cynizm, obłuda i donkiszoteria stawia pod znakiem zapytania naszą kondycję w wyborze kandydatów do najwyższych instytucji w państwie.
Wracając w dobrze znane doliny i do wyborów samorządowych, uważam, że jakakolwiek polityka samorządom szkodzi. Dowodem na to jest pogrzebana koalicja PO-PiS w naszym powiecie i te cztery lata, podczas których można było zrobić o wiele więcej w duchu interesów lokalnych, a nie politycznych sporów. Ileż to razy słuchałem, słucham i długo jeszcze słuchać będę od samorządowców, z jakimi problemami się borykają. Politycy bezmyślnie obiecują podwyżki, przyjazne państwo, jedno okienko i tym podobne ułatwienia, zarazem komplikując już i tak mętne, niczym popłuczyny po umyciu chlewnej świni, przepisy. Mało tego, ich obiecanki realizować mają samorządy lokalne z własnych budżetów, bez względu na to, czy wójt lub burmistrz mają na ten cel pieniądze. Świadczy o tym choćby spychologia kompetencji po ostatniej powodzi, a więc kto ma budować wały, zbiorniki retencyjne, remontować infrastrukturę drogową.
Mam też wielkie wątpliwości, czy ustawa o pozwach zbiorowych ułatwi obywatelom uzyskać od państwa odszkodowanie bądź zadośćuczynienie. Ustawa formułuje jedynie procedurę, natomiast przepisy dotyczące deliktu są domeną prawa materialnego, gdzie wciąż obowiązuje obowiązek udowodnienia faktu, z którego wywodzi się skutki prawne. Dodam, że bez względu na to, czy winowajcą jest Skarb Państwa czy samorząd terytorialny, rozstrzyganie o winie zależeć będzie od prawa publicznego, a więc także od wspomnianych mętnych przepisów i pomieszanej kompetencji. W jaki sposób zatem wykazać związek przyczynowo-skutkowy, pozostawiam praktyce.
I jeszcze jedno. Jeśli już chcemy ufać politykom i ich obiecankom, których nie zamierzają spełnić, to nie mamy wielkich możliwości, aby ich przymusić do realizacji. Jeśli z kolei Iksiński zza miedzy naobiecuje nam w kampanii lokalnej gruszek na wierzbie, to zawsze możemy mu za to gębę obić. I dlatego wybory samorządowe są dla nas najważniejsze.
Patryk Medyński