(FELIETON) - Doświadczywszy ostatnich wydarzeń w gminie Malczyce, pomijając samą istotę wynikłego tam sporu, kilka zdań poniżej adresuję do radnych samorządowych tak z gmin, jak i z powiatu.
Do kolejnych wyborów samorządowych pozostało kilkanaście miesięcy, tak też radni mają za sobą jej większą część. Przez ten czas uczestniczyli wielokrotnie w sesjach, brali udział w posiedzeniach komisji problemowych, spotykali się bezpośrednio z mieszkańcami, wójtem, burmistrzem, starostą. Działania te nasuwają oczywistą tezę, że wybrani spośród lokalnej społeczności radni, znają zasady funkcjonowania samorządu, choćby z praktyki. Tymczasem wielokrotnie dali dowód stanowiący przeciwieństwo tej tezy.
Jeden z radnych gminy Malczyce podczas sesji poinformował wszystkich, że chcąc zapoznać się z jakimś problemem, „wziął i przeczytał ustawę o samorządzie gminnym”. Brawo! Wielu innym, nie tylko radnym malczyckim, niestety brakło czasu, albo nie mają pojęcia, że takowa ustawa w ogóle ma racę bytu. Innym, zatrważającym przykładem jest milczenie niektórych radnych powiatowych, którzy nigdy nie wnioskowali, nie interpelowali, nie mówiąc już o merytorycznej debacie przed podejmowaniem uchwał, stanowiących lokalne prawo. Bo i po co? Jak mówi wiejskie porzekadło „chłop łebski, lecz rozum kiepski”. I za tym powiedzeniem z pewnością nie mają oni żadnych wyrzutów sumienia, ani obaw, że w kolejnych wyborach naród ich nie wybierze.
Najzabawniej jest jednak, kiedy głos w ważnej dla samorządu sprawie zabiera jeden radny a pozostali koledzy nie mają pojęcia, o czym on do nich mówi. To samo dotyczy przedstawianych przez wójtów, burmistrza czy starostę sprawozdań z własnej działalności, gdy radni zdają się niby to zgadzać, to nie zaprzeczać, ani o nic nie pytać. Bo i po co? Oczywiście wyjątkiem w każdej kadencji będzie dwóch, czy trzech odważniejszych i bardziej pokumanych w sprawach samorządu, którzy (często jako opozycja) dopytują i dociekają. Ale taka jest właśnie rola opozycji. Natomiast radni z koalicji, pokumani osobowo z rządzącym wójtem, burmistrzem, czy starostą zdają się wyznawać teorię Benjamina Franklina, którą streścić można tak: „jeśli nie będziemy się trzymać razem, to będą nas trzymać osobno”. I to jedno słowo „razem” oddaje istotę owego, zdającego się zgadzać na wszystko, milczenia. Potwierdza się też zdanie tzw. „żelaznej damy”, czyli babci Thatcher, która powiedziała tak: „w polityce, jeśli chcecie słów, zwróćcie się do mężczyzny, lecz jeśli chcecie czynów – zwróćcie się do kobiety”. Precedens pani przewodniczącej Leokadii Gancarz, w całej rozciągłości jej czynów, babciną teorię potwierdza.
Wracając do radnych z powiatu, ci wzięli sobie do serca słowa Bonapartego, który powiedział tak: „nie polityka powinna rządzić ludźmi, lecz ludzie polityką”. I za całym przyzwoleństwem zdają się zgadzać na kreowanie polityki kadrowej przez starostów. Nie inaczej jest w gminie zarządzanej przez burmistrza, który przez większość radnych jest słuchany z uwagą, gdyż peroruje krótko, ale nad wyraz treściwie. Toteż wychodzą oni z założenia, że „nic dodać, nic ująć”.
Są i tacy wybrańcy, którzy tak uwierzyli w swoje powołanie, że nie mając żadnego pojęcia o zarządzaniu, polityce, finansach publicznych, ustawowych zadaniach samorządu itd. mówią długo, rozwlekle i z emfazą, jednak mówią o niczym, choć zdaje im się, że mówią rozsądnie, szczerze, od serca i z doświadczeniem życiowym. Mówią dla samego mówienia, rozkoszując się mową własną a ich język kłamie głosowi, a głos myślą kłamie.
Przyszło nam żyć w kraju, w którym absurd stał się źródłem egzystencji prezydenta, senatorów, posłów, premiera, ministrów, radnych, prezydentów miast, starostów, marszałków, burmistrzów i wójtów społem. Absurd, ulepiony z ich twórczego myślenia, które tworzy abstrakcyjny ład prawny. Bo jak napisał wybitny francuski pisarz Andre Malraux: „W polityce dzieje się często tak, jak w gramatyce. Błąd, który popełniają wszyscy, zostaje uznany jako prawidło”.
Patryk Medyński