W jednej z dostojnych (a dostojne są wszystkie) średzkich instytucji, pewna pani na etacie, z naiwnością nierozgarniętej gimnazjalistki zapytała, czy moja sadystyczna publicystyka, uprawniana z zadęciem i zacięciem na pohybel powiatowych władz, znajdzie kiedyś kres?
Jako, że wyzuty jestem z czegoś, co określa się mianem „kultury osobistej”, a co jest postawą niezwykle obłudną, w miejsce odpowiedzi postawiłem pytanie: a jakiż to pani ma interes w pytaniu swym przemycać własne, krytyczne oceny mojej twórczości? Nie odpowiedziała, a popatrzyła mi w oczy oczyma, w których widać było, że wątpia się jej zapiekły. I bardzo dobrze – myślę sobie. Niech produkuje papiery od godziny 7:30 do godziny 15:30, a krytykanctwem zajmuje się po godzinach pracy.
Byłbym pozostawił ów epizod w przepastnej niepamięci trosk dnia codziennego, ale nie pozostawię. Podziękuję pani za zadane pytanie, za które jestem wdzięczny, a że wdzięczność to cecha psów, psim swędem dochodzę do oczywistej oczywistości, że odpowiedź jak psu buda pani się należy.
Tak więc odpowiadam:
Nie od dziś wiadomo, a wiadomo powszechnie, że czasami szyderstwo jest najbliższe prawdy. Owa ironia, kpina i szydzenie jest przeciwieństwem wazeliniarstwa i czołobitności, intelektualnego prostytuowania się z serwilistyczną nadgorliwością poddańczą. Nie zaiskrzyło mi odpowiednio w zwojach mózgowych, aby siąść i pisać peany i panegiryki na cześć takich i owakich, wczorajszych, dzisiejszych i jutrzejszych przedstawicieli obu samorządów. W myśl przewrotnej zasady: albo źle, albo wcale! Tak było od początku mojego pisania, a w pisaniu swym wrednym jestem zatracony. Jak mówi znajoma z panderozy: „ginę!”, po stokroć i za każdym razem z osobna, dobywając niczym Chopin klawiatury, a nawet złamanego ołówka, ostrzonego złamanym zębem. Ofiar swych nie szukam, bo los mi je zsyła łaskawy. Są to ofiary losu. Jak w starym rosyjskim powiedzeniu: „wola Boga, to niedola cara”. O tym wiedzieli starożytni dziś burmistrzowie, wójtowie i starostowie. Ich stanowcze „nie!” powodowało u mnie wymiotne „tak!” i na odwrót. Ich gęby inspirowały mnie twórczo, a słowa i czyny podrażniały sadystycznie trzewia. Kim byli? – pytam, bo zapomniała już o nich historia.
A kim są teraźniejsi? Czy o nich historia także zapomni? Śmiem w to wątpić, bo jak żadna poprzednia ekipa, dali chłopy takiej folgi, że świat za oknem tak prędko ich nie zapomni. Staną się obiektem dydaktycznym, dając przykład dla przyszłych pokoleń studentów administracji, prawa, zarządzania, psychologii i psychiatrii – jak nie powinno się zarządzać samorządem i kadrami. Jak nie powinno się traktować ludzi. Tyle z nich będzie pożytku. Aż tyle! Lecz moja w tym rzecz, że kiedy już dostaną przeniesienie na stałe z przestrzennych, jasnych i wygodnych gabinetów do ciasnej, ciemnej, drewnianej trumny, by świat lokalny o nich nie zapomniał.
Na damasceńskie ich nawrócenie czekać nie warto.
Człowiek ma tyle władzy, ile rozumu, proszę pani. Słyszę, jak bije pani dobre serduszko. Jak usiłuje pani bronić skrzywdzonych i sponiewieranych, ale dostrzegam w myślach i złe intencje. Widzę egotyzm i hipokryzję – ową radośnicę ludzi podszytych lękiem.
Patryk Medyński