Naszą rozmowę Paweł rozpoczyna mocnym akcentem. - Może trudno w to uwierzyć, ale piłka nożna totalnie mnie nie kręciła i nie kręci. Nie przepadam za nią, trudno mi oglądnąć mecz do końca. Zainteresowałem się piłką, ponieważ była to droga do utrzymania relacji z synem - mówi. To stwierdzenie zaskakuje. Paweł nierozerwalnie kojarzy się ze środowiskiem piłkarskim, a to z kolei jest już bardzo powiązane ze środowiskiem kibicowskim. Czy po tylu latach przebywania na stadionach, od tych z niższych lig aż po Stadion Narodowy, nigdy nie poczuł się kibicem? - Trudno powiedzieć. Myślę, że całej drogi kibicowania trzeba się po prostu nauczyć, a u mnie przebiegała ona trochę niestandardowo. Może bardziej mam poczucie bycia w środowisku kibicowskim i wspierania samego klubu. Niekoniecznie jestem fanem piłki nożnej, jako dyscypliny sportowej - podkreśla ponownie.
Na chłopaków z FC Środa Śląska patrzyłem z dużą ostrożnością
- Przez długi czas ze względu na narrację narzuconą przez media, patrzyłem na przykład na takich chłopaków z FC Środa Śląska z dużą ostrożnością. Od początku takie grupy imponowały mi swoją organizacją, ale nie wiedziałem co myśleć o ich członkach - opowiada Paweł. Po kilku latach współpracy z kibicami Śląska, wyklarowała mu się jednak opinia na ich temat. - Lubię z nimi pracować i tworzyć wspólne projekty. Bo czy jest coś lepszego niż człowiek z pasją? I nie mam poczucia, że zagrażają mi, mojemu dziecku, mojej żonie czy tobie. Ich obraz jest przez media przerysowany, a im też nie zależy na budowaniu sobie opinii. Po prostu są jacy są, pewnie mają jakąś tam ciemną stronę, jak każdy, ale ja bardzo lubię spędzać z nimi czas. W tym często zbyt poprawnym politycznie świecie kibice to ludzie z charakterem - mówi.
Wróćmy jednak do początków…
Paweł od dziecka interesował się fotografią. Pierwsze zdjęcia wykonywał aparatem ojca, popularnym w tamtych czasach Zenitem. Później przerzucił się na lustrzankę cyfrową, a żeby utrzymać relacje z synem zaczął fotografować jego drużynę Oratorium w trakcie meczów. - Cały pomysł WIME to inicjatywa i zasługa mojej żony. Ona mnie zmotywowała i wciąż motywuje do działania. Jest też, w przeciwieństwie do mnie, kibicem z krwi i kości. Nie mógłbym tych wszystkich dalekich podróży na mecze wykonać bez niej. Gdybym zadzwonił do niej teraz, że za trzy godziny możemy jechać na mecz Polska - Belgia i po naszej rozmowie wrócił do domu, walizki byłyby już spakowane - opowiada ze śmiechem Paweł.
Dlaczego WIME? Nie jest to przypadkowy zbitek liter, co potwierdza fotograf. - Byłem i jestem dużym fanem brytyjskiego zespołu Depeche Mode, który wydał piosenkę World in My Eyes. Stąd też WIME - pierwsze litery słów tego tytułu. Nie interesowało mnie popularne Paweł Fotografia czy Paweł Fotograf, wolałem zostać w cieniu tej nazwy - wyjaśnia.
Kolejnym krokiem milowym, który pozwolił mu rozwijać się w fotografii, było poznanie Pawła Parusa z Klubu Kibiców Niepełnosprawnych Śląska Wrocław. To on mocno naciskał na niego, aby pojechać na mecz. - Jeszcze przed rokiem 2018 nie miałem większego pojęcia o takiej drużynie jak Śląsk, widziałem, że jest, ale nie interesowałem się polską ligą, wręcz się z niej śmiałem - opowiada. Następnie prezes KKN-u zasugerował, żeby fotografią sportową zajął się już na poważnie. - Pojechałem na jeden mecz, drugi, a później już poleciało. Po jakimś czasie doszła między innymi kadra narodowa, ale najbardziej dumny jestem z tego, że jestem fotografem osób niepełnosprawnych, członków KKN-u. To mój konik i w tym czuję się najlepiej - zaznacza średzki fotograf.
Mecz to tylko pretekst
Paweł od wielu lat aktywnie angażuje się w życie członków stowarzyszenia Klubu Kibiców Niepełnosprawnych Śląska Wrocław. Spędza z nimi dużo czasu i nawiązał wiele cennych relacji. - Pierwszym fundamentem kontaktu z osobami niepełnosprawnymi jest nieokazywanie im litości. My mimowolnie mamy odruch współczucia lub przepraszania ich za wszystko. Z doświadczenia wiem, że osoby niepełnosprawne bardzo często uważają, że moment wypadku był dla nich momentem narodzin - mówi. Tak właśnie było w przypadku prezesa Parusa. Gdy obchodził okrągłą rocznicę swojego wypadku, wraz z bliskimi i przyjaciółmi pojechał na miejsce, gdzie do niego doszło, aby to “uczcić”. - Dla nas wydawałoby się katastrofa - uszkodzony rdzeń na odcinku szyjnym, od linii barkowej w dół nie ma pełnej funkcjonalności, ale nie dla niego. Pamiętam też historię innego chłopaka z KKN-u, bardzo podobna sytuacja. W wieku 18 lat pojechał do Niemiec do pracy. Spadł z drabiny z trzeciego piętra na chodnik, na głowę. Mimo beznadziei sytuacji jakiś lekarz postanowił go uratować. Po kilku latach od wypadku chłopak zaczął porozumiewać się na tyle, by nawiązać rozmowę. Zaczął jeździć z nami na mecze. Wracaliśmy kiedyś razem ze spotkania z Niecieczy. Siedzieliśmy koło siebie, bo bardzo lubię z nim rozmawiać, mimo, że mówi strasznie wolno, a żeby opowiedzieć jedną historię to mija wiele kilometrów. I on opowiada mi o tym wypadku, a ja mówię “O chłopie, jaki pech…”, a on odpowiada “Nie pech, ja żyję, a mogłem tam umrzeć”. Ma na ten wypadek kompletnie inną perspektywę. Nam wydaje się, że wypadku mogło w ogóle nie być, a on jest szczęśliwy, że żyje - opowiada Paweł.
Dla wielu członków Klubu Kibiców Niepełnosprawnych mecz to tylko pretekst. - Na początku swojej działalności w stowarzyszeniu poznałem chłopaka “przykutego” do wózka, dla którego wyjście na mecz Śląska było pierwszym wyjściem z domu od kilkunastu lat. Pamiętam, że był to dla niego bardzo trudny i emocjonalny dzień. Długo przeżywał ten moment, ale później widywałem go już na meczach regularnie. Taki mecz jest dla wielu osób dopiero początkiem - ciekawego spędzania czasu, pójścia na studia, poznania kogoś, spotkania swojej miłości… Tylko tyle, a w konsekwencji aż tyle - zaznacza Paweł.
Każdy z nas ma swoją niepełnosprawność
Ambasadorem KKN-u jest między innymi zawodnik Śląska Mariusz Pawelec. Właśnie w siedzibie stowarzyszenia poznał się z Pawłem. - Teraz jesteśmy dobrymi znajomymi i zawsze przy spotkaniu pyta mnie, co u nich słychać. Angażuje się w ich działalność. Trzeba też oddać cesarzowi co cesarskie, również Śląsk Wrocław mocno wspiera osoby niepełnosprawne, czy to w formie biletów czy różnego rodzaju ułatwień. Na przykład kiedy jest zakaz stadionowy to nie obejmuje on KKN-u - opowiada średzki fotograf. To istotna kwestia zwłaszcza dla bliskich osób z niepełnosprawnością, którzy w trakcie ich wyjazdów mają czas wolny. To tak zwana opieka wytchnieniowa. - Mało mówi się o tym, jak bardzo niepełnosprawność obciąża rodzinę - partnerów, rodziców i rodzeństwo. Ale też fajnie opisuje to żona Pawła Parusa, że bycie z osobą niepełnosprawną nie jest lepsze czy gorsze, jest po prostu inne. Ja bardzo się cieszę, kiedy Paweł jedzie z nami na wyjazd sam. Bo wiem, że ona wtedy może odpocząć. I to nie jest tak, że jej jest źle z mężem. Ona po prostu tego potrzebuje jak każdy z nas, a opieka nad osobą niepełnosprawną nie zawsze daje taką możliwość. Mimo świetnej organizacji życia im też przyda się czasem poleżeć bez celu, naładować baterie, wyjść z domu nie myśląc o nikim innym jak tylko sobie - mówi Paweł.
Przez lata przebywania w towarzystwie członków KKN-u Paweł zmienił swoją definicję niepełnosprawności. - Dla nas niepełnosprawność jest wtedy, gdy osoba nie może na przykład chodzić. A tymczasem ja uważam, że każdy z nas ma swoją niepełnosprawność. U mnie to problem z ortografią, a że mam związek z dziennikarstwem, to jest to ogromny problem, niczym niemożność chodzenia. Miałem w szkole kolegę, który miał ogromną wiedzę historyczną, lecz na lekcjach ciągle dostawał jedynki, bo nie umiał jej przekazać. To też jest niepełnosprawność.
Dziewczynka z meczu reprezentacji
Zdjęcie Pawła z czerwcowego meczu Polska-Walia, przedstawiające wystraszoną dziewczynę z zespołem Downa uspokajaną przez Kamila Glika, obiegło polski internet. O tej sytuacji powstał nawet telewizyjny reportaż. - Dziewczynkę wyłapałem już przed meczem. Widziałem jak wychodziła i czułem, że coś może się wydarzyć. Zrobiłem jej kilka zdjęć, lecz całą tę sytuację z uspokojeniem jej przez Glika zobaczyłem dopiero w domu. Za publikacją zdjęcia w internecie stoi Paweł Parus, bo ja mocno się nad tym zastanawiałem. Zawsze jest dylemat, jak zostanie to odczytane przez ludzi - czy nie będą mówić, że szukam sławy lub chcę wybić się na osobach z niepełnosprawnością? - opowiada Paweł i dodaje, że kompletnie nie spodziewał się tak dużego odzewu. Tweeta z opisem sytuacji obejrzało ponad pół miliona ludzi. Jako pierwsi z większymi zasięgami udostępnili go Kamil Grosicki i oficjalne konto Łączy nas Piłka. - Jeśli choć jedna osoba z tych pięciuset tysięcy internautów następnym razem “zauważy” na stadionie, czy zabierze osobę niepełnosprawną na mecz to bardzo będę się cieszył. A największym wygranym jest chyba Kamil Glik. Bardzo cenię tego człowieka, nie udziela się za wiele w mediach, ale reprezentuje sobą fajne wartości i to udało mi się uchwycić - dodaje Paweł.
Największa akcja charytatywna
Obserwując Pawła w mediach społecznościowych można zauważyć, że aktywnie włącza się w akcje charytatywne. W ostatniej, najgłośniejszej akcji z Piotrusiem, byłym zawodnikiem Śląska Wrocław, udało im się zebrać naprawdę dużą kwotę. - Historię tej rodziny poznałem od ich przyjaciela, Macieja i okazała się przejmująca - najpierw była białaczka, później guz. Bardzo mnie to poruszyło. Zakładając zbiórkę nie chciałem pisać o chorobie, chciałem odwołać się do uczuć związanych z rodziną, bo nie ma nic ważniejszego niż ona. Wpłaciło bardzo wielu ludzi. To nie ja zebrałem te pieniądze. Ja tylko napisałem dwa, trzy posty. Uruchomiłem kilka osób, a oni uruchomili kolejne kontakty. Tworząc zbiórkę marzyłem, że do świąt uzbieramy może pięć, może dziesięć tysięcy złotych, a tu dziesięć tysięcy uzbierało się w zaledwie kilka godzin. Pierwszy dzień zakończyliśmy z wynikiem osiemnastu tysięcy złotych, a sto było po tygodniu! Ta akcja przerosła moje oczekiwania - komentuje.
Paweł działa również ze Stowarzyszeniem Kibiców Wielki Śląsk. W ostatnim czasie razem z nimi woził dary do Ukrainy. - Imponują mi tym co robią. Mam pełne zaufanie do organizowanych przez nich akcji. Ich pomoc trafia tam gdzie powinna. To hegemon akcji charytatywnych - od wspierania domów dziecka po ostatnią akcję we Lwowie. To pokazuje te działania również od innej strony. Członkowie stowarzyszenia zebrali paczki i nie mieli transportu, wszyscy im odmawiali, bo wojna, bo kilka dni wcześniej niedaleko uderzyła rakieta. Porozmawiałem z Przemkiem ze stowarzyszenia i załatwiłem tego busa od mojego szefa, ze mną jako kierowcą. Jedyne o co zapytał, to czy się boję. Wtedy się nie bałem, ale z upływem czasu i coraz mniejszą liczbą godzin do wyjazdu powstało takie wewnętrzne napięcie, że jak to będzie. Mimo wszystko miałem jechać w strefę wojny. Ale udało nam się te produkty dostarczyć do lwowskiego szpitala i magazynów Stowarzyszenia Odra-Niemen, które czynnie wspiera Ukraińską Polonię.
Chowam aparat, gdy w pobliżu widzę kogoś znanego
Z racji swojej pracy Paweł poznał wielu piłkarzy i wiele osób związanych ze środowiskiem sportowym. Do dzisiaj utrzymuje kontakt między innymi z Przemysławem Płachetą, Michałem Szromnikiem, Piotrem Celebanem i Mariuszem Pawelcem. - Piotrek i Mario to dwie inspiracje, które próbuję przełożyć na syna. Piłkarze z bardzo silnymi charakterami, dążący do doskonałości fizycznej i realizacji swoich celów. Poza tym to sympatyczne osoby i świetnie się w ich towarzystwie czuję. Takie znajomości cenię sobie najbardziej - mówi Paweł. Praca fotoreportera nauczyła go, że w tych znanych osobach, nawet Lewandowskim, kryją się przede wszystkim normalni ludzie. Wyciąganie komórki i robienie sobie z nimi selfie, jak to często ma miejsce, powoduje budowanie muru. - Ja chcę poznawać tych ludzi, ich drogę do stawania się tym, kim są. Dlatego zdarza mi się chować aparat, gdy widzę ich w pobliżu, choć mógłbym mieć jakieś super ujęcia. Oczywiście bywa też tak, że piłkarze to gwiazdeczki, a często po meczach jeszcze z szatni dostaję od nich sms’a z pytaniem, czy mam jego ładne zdjecie, co zwłaszcza po słabym meczu jest dość dziwne - opowiada.
W czerwcu trzy lata temu całą rodziną wybrali się na mecz reprezentacji do Macedonii Północnej. Ten wyjazd stał się kopalnią anegdot. W jego trakcie poznał między innymi Włodzimierza Szaranowicza czy Tomasza Hajto. - Jechałem z walizką i ona odbiła się od krawężnika i uderzyła mnie w kostkę. Wyleciała wtedy z moich ust niezła wiązanka. I nagle słyszę za plecami taki śmiech i ktoś mówi “od razu widać skąd jesteś”. Odwracam się, a tam Tomek Hajto. Wywiązała się rozmowa, razem weszliśmy na salę konferencyjną i nawet wypiliśmy kawę. To są historie, które uwielbiam - wspomina Paweł. W Skopje przypadkowo spotkał również Romana Kołtonia. - Poszliśmy z hostelu na zakupy do pobliskiego sklepu. I słyszę, że mój syn z kimś rozmawia pomiędzy alejkami. Pierwsza myśli że z kim, przecież jesteśmy w Macedonii. Wychodzę, a tam Roman Kołtoń. I po tej rozmowie to z ust Romka padła propozycja pamiątkowego zdjęcia dla syna.
Kibic to zło konieczne? Nie dla Polonii
Paweł od dłuższego czasu współpracuje również z Polonią Środa Śląska, a od nowego sezonu będzie towarzyszył im na meczach w IV lidze. - Nasza współpraca rozpoczęła się mniej więcej wtedy, kiedy pandemia. Spotkania w Ekstraklasie odbywały się wówczas bez kibiców, a bez nich nie widziałem sensu, żeby na nie jeździć. Pomyślałem sobie, że wybiorę się na okręgówkę, bo zarząd Polonii już kiedyś mnie zapraszał - wspomina Paweł. - W zarządzie zasiadają same fajne osoby, bardzo otwarte, którym zależy na rozwoju klubu. To społecznicy, którzy poświęcają swój czas i często pieniądze. Myślę o Piotrku Buksie i widzę go z telefonem, którym nagrywa filmiki, relacje z meczów wszystkich zespołów. Wkłada w to niesamowicie dużo serca i nawet kluby z Ekstraklasy w swoim otoczeniu często takich osób nie mają. Jest jeszcze Robert, Mariusz, Darek… Świetnie mi się z nimi współpracuje, a sama historia Polonii też zmierza w ciekawą stronę - dodaje.
Mimo, że nie jest przykładem klasycznego kibica, to docenia zaangażowanie piłkarzy i sztabu trenerskiego średzkiej drużyny. - Moim zdaniem zawodnicy mają duży potencjał, który obecny trener potrafił odkopać. Pamiętam wcześniejsze mecze Krzysztofa Tabaka, bardzo fajnego szkoleniowca i współpracownika, który teoretycznie miał wszystkie pożądane u trenera cechy, a nie miał wyników. I to jest właśnie ewenement piłki - większości łatwo przyjdzie powiedzieć, że był po prostu słaby, a on jedynie nie zgrał się z drużyną. Zarówno on, czy też Grzegorz Sajewicz, słabymi szkoleniowcami nie byli. Za to Jarosław Pedryc wykonał z drużyną fenomenalną robotę i zasłużenie awansował do IV ligi - podsumowuje Paweł.
Średzki fotograf zaznacza, że z taką dbałością o kibiców, jaką charakteryzuje się Polonia spotyka się bardzo rzadko. Są w stałym kontakcie z fanami poprzez media społecznościowe oraz doceniają ich obecność w trakcie spotkań. - Czasem odnoszę wrażenie, że kibic dla wielu drużyn, zarówno z wyższych, jak i niższych klas rozgrywkowych, to takie zło konieczne. Nie dla Polonii. Dla nich to naprawdę ważna część tej drużyny - kończy Paweł.
OLO / fot. WIME