Przywożą nas do jakiegoś miejsca w lesie na północny zachód od Berlina. Obóz składa się z czterech baraków o żółtym zabarwieniu. Piąty barak to kuchnia – jadalnia. Barak podzielony jest na Stube – „sztuby”, izby- czyli pomieszczenia dla 20 robotników. Łóżka piętrowe metalowe, sienniki wypełnione słomą i poduszka. Szafka metalowa na dwóch, piecyk i jedna żarówka w „sztubie”. Każde cztery „sztuby” mają wspólną umywalnię i pralnię. Latryna to długie dwie żerdzie nad dołem kloacznym, z przodu przepierzenie z desek z tyłu krzaki. Baraki z desek, dach kryty papą. Wydano każdemu miskę, garnuszek, łyżkę i widelec. O godzinie 5:30 pobudka, dają nam kubek gorącej kawy zbożowej. O 6:00 rano zbiórka i idziemy na baustelle – czyli do pracy.
Majstrowie i tłumacze mówią nam co mamy robić. Praca trwa 12 godzin z godzinną przerwą. Ci co nie mają konkretnego fachu, przeznaczeni są do kopania rowów i do taczek. Wieczorem o godz. 18:00 dostajemy 1,5 kg chleba - na tydzień. Trochę cukru, 15 dkg margaryny, 15 dkg marmolady. Każdego dnia dostajemy po pracy - 1 litr zupy z brukwi, czasami ziemniaki z kawałkiem karpia, czasami kapusta, kluski lub kasza z sosem cebulowym. W niedzielę dwa dania i herbata. Inżynierowi na robocie poskarżyliśmy się, że otrzymujemy za mało chleba, a praca jest bardzo ciężka. Jest zły, ale mówi, że to wyjaśni.
Po powrocie do Lager (obozu) już na bramie - awantura. Pijany Lagerfurhrer bije każdego kto mu się nawinie - gumową pałą. Ale w niedzielę dostaliśmy dodatkową porcję chleba jako ciężko pracujący (Schwerarbeit).
Trafiłem bardzo „paskudnie” jak to poznaniacy mówili, czyli otrzymałem przydział do kolumny wywożącej nieczystości z dołów kloacznych. Po miesiącu miałem tej roboty dość. Pilnującemu wachmanowi powiedziałem, że dalej tej pracy wykonywać nie będę. Wezwano mnie na wartownię. Gruby wachman na powitanie zdzielił mnie gumową pałą po głowie, a potem zaczął bić po plecach. Trafiłem do bunkra na cały dzień.
Za tydzień pracy (61 godzin), otrzymywaliśmy zapłatę 36 Reichsmark, ale potrącono z tego 12 RM jako podatek wojenny Kriegssteuer, 10 RM za ubranie i narzędzia, za wyżywienie 7,5 RM. Po odliczeniach to około 5 RM na rękę.
Zbliża się zima 1940/41. Niemcy w przyspieszonym tempie opróżnili dwa baraki. Przywieźli 400 jeńców - żołnierzy francuskich. Odgrodzili nas od Francuzów, pozamykali im okna, lecz druty kolczaste były te same. Niemcom nie udało się zapobiec wymianie dóbr wszelakich między Polakami, a Francuzami. Chleb za czekoladę, potem ta czekolada trafiała do Niemców za talony na buty, kiełbasę, jaja i mleko. Handlowano wszystkim i ze wszystkimi. Francuzi potajemnie romansowali z Ukrainkami.
W pewnym czasie w obozie było około 6 tysięcy robotników przymusowych. Niemcy zatrudnili kucharza Francuza, który miał czuwać nad „jakością jedzenia” w polskiej części obozu. Dla oszczędności Francuz wykorzystywał zlewki z kuchni i odpady. Do gotowania zupy. Zupa skisła i zatruło się kilkuset polskich robotników. Następnego dnia nie poszli do pracy. Do baraków wpadli uzbrojeni Niemcy. W celu stłumienia buntu niepokornych Polaków. Ale jak zobaczyli, jak wyglądają podłogi i czym "pachną", natychmiast wybiegli wściekli. Francuskiego kucharza aresztowali za sabotaż.
Minęło następnych parę miesięcy obozowej pracy. Niemcy zwożą duże ilości substancji i mieszanin chemicznych. Francuzi siedzą przed barakami - Niemcy na nich krzyczą. My, Polacy, na razie nie wiemy o co chodzi. Obserwujemy. Wreszcie słyszymy w czym rzecz. Francuzi mówią: Jesteśmy jeńcami wojennymi, nie będziemy pracować przy produkcji materiałów wybuchowych. U nas to samo – popieramy Francuzów i powołujemy się na Konwencję Genewską. Po chwili wpada Gestapo. Opornych Francuzów aresztują, Polaków biją. Niemcy stawiają ultimatum - do pracy, albo do obozu koncentracyjnego. Opór niesamowity i chaos przy okazji. To były najtrudniejsze chwile w tym międzynarodowym obozie pracy. Sytuacja niespodziewanie klaruje się wraz z przybyciem transportu ludzi z organizacji Todt oraz transportu kobiet i mężczyzn z Ukrainy. Przyjechali też Niemcy, ale jacyś inni - zbieranina z całej Europy.
I tak upływa rok 1942. Na polach są kartofle i inne płody rolne, więc głód trochę ustępuje. Od nas z Dreetz bardzo dobrze widać horyzont, a za nim daleko Berlin. W niebo biją reflektory, jest ich wiele, może sto może dwieście. Coś niesamowitego, ogromne słupy świetlne pochylają się, to kładą, niektóre gasną. Im ciemniejsza noc i bezchmurna, tym widowisko wspanialsze i dramatyczne. Rakiety na spadochronach tzw. ”choinki” świecą rtęciowym światłem. Wspaniały groźny „Cyrk”, widowisko iluminacji. Widać eksplodujący aliancki bombowiec, gdzieś chyba przed Berlinem (?) - trafiony przez artylerię przeciwlotniczą.
W 1943 r. naloty były coraz częstsze i potężniejsze. To niesamowite, ale na te naloty czekamy z utęsknieniem, jak nadlatują bombowce, to przerywamy pracę i leżymy patrząc do góry, a tam na niebie powietrzne walki. Całe niebo poprzecinane białymi smugami. Istny podniebny kocioł. W kwietniu 1943 roku Niemcy powiadamiają nas o masowych grobach w okolicach Smoleńska i o pomordowanych polskich oficerach. Polacy masowo zgłaszają się do pracy przy produkcji materiałów wybuchowych, chcą zemsty na Ruskich. Niemcy manipulują Polakami, Ukraińcami i innymi Słowianami w obozie Waffenfabrik. Proponują dodatkowe porcje chleba, zupy z brukwi i inne przywileje. Ludzie pracują po 16 godzin dziennie, coraz częściej dochodzi do wypadków przy maszynach (amputacje i zmiażdżenia dłoni). Głód robi swoje, a smak gorącej zupy łamie opornych. Przed samą Wielkanocą 1945 roku, chyba był to czwartek. W dwóch obiektach fabrycznych, gdzie sortowano proch strzelniczy i dynamit o godzinie 13:00, podczas przerwy obiadowej, doszło do pożaru, a potem eksplozji, która spowodowała zniszczenia o średnicy 300 metrów.
Zacząłem biec w kierunku sortowni. Po drodze minąłem doktora Grabow. Potem zobaczyłem chłopaka z Ukrainy strasznie pokaleczonego. Wybuch spowodował, że odzież na Janinie Janczuk została doszczętnie spalona. Janka stała na drodze naga, poparzona na fioletowo, zakrywała rękoma piersi – zmarła w drodze do szpitala… Podobny los spotkał małą Helenkę Olesiuk z Limanowej i panią porucznik „Krystynę” z Powstania Warszawskiego. W tej okropnej tragedii żywcem spalonych zostało 97 osób w tym 49 kobiet i małych dzieci z Ukrainy. Pięć Polek oraz 17 -19 żołnierzy włoskich, reszta to Niemki i Niemcy. 30 osób zostało rannych – poparzonych. Niemcy zorganizowali pogrzeb tych nieszczęśników.
30 kwietnia 1945 roku w obozie zjawili się żołnierze polscy z armii Berlinga. Byliśmy „Wolni”.
Na podstawie wspomnień Władysława Kopacza
tekst opracował Woytek Kopacz
Władysław Kopacz urodził się w wielodzietnej rodzinie 1 września 1921 r. w Dołuszycach, wsi pod Bochnią. Żołnierz Armii Poznań, obrońca Lwowa w 1939 r. Po 5-letnim pobycie w niemieckich obozach pracy, w tym w Dreetz (legendarna fabryka materiałów wybuchowych) i dwóch ucieczkach w celu przekazania informacji o latających bombach V1 polskiemu wywiadowi, po wojnie osiedla się w Środzie Śląskiej. Pracuje jako urzędnik starostwa, a społecznie jest instruktorem modelarstwa lotniczego i inicjatorem budowy pomnika Żołnierzom Polskim na średzkim rynku. Umiera 22 października 1996 r. w Środzie Śląskiej.
1. <Lepszy dobór kadry....< To teoria, a praktyka jest taka, że UM zmienił się ...