Te nasze parkowe zgromadzenia i śpiewy, gdy Tadek przyniósł gitarę, gromadziły kilkanaście osób, a czasem i więcej. Wesoło było. Po wino chodziliśmy do pobliskiego sklepu Winno–Cukierniczego na Placu Wolności 80. Często były to wina importowane bułgarskie lub węgierskie, ale najczęściej wino z jabłek, rodzime "patykiem pisane". Ci co pracowali mogli szpanować przed dziewczynami droższymi trunkami, reszcie pozostawało chodzić po rynku i pożyczać po złotówce lub po 50 groszy, aż się uskładało 23 zł (to cena tego najtańszego wina).
To też były czasy, kiedy co bardziej wyrywni koledzy za różne przewinienia w tym "Radosnym Peerelu", mieli sprawy karne. Żegnaliśmy ich ze smutkiem na dyskotekach i ciepło witaliśmy, gdy po miesiącach wracali ze "schowka".
Wszyscy się lubiliśmy, a pochodziliśmy z różnych domów. Były też takie wydarzenia, które przyrównać można do skoku pana Kawki na parasolu z wieży kościelnej. To sławny Bal przebierańców w Domu Kultury. Przebierańcy w ilości ok. 80 osób, za namową Marka zwanego "Gałązką" przed godziną 22:00 utworzyli węża i trzymając się za ręce wyszli z Domu Kultury, "przetańczyli" Plac Wolności i przez zaskoczenie weszli do Restauracji "Centralna" zwanej przez nas "Strychem", gdzie trwał Dancing . Sala była pełna, a my wężem między stolikami pląsając zabieraliśmy z nich rozpoczęty alkohol w butelkach. Kiedy kelnerki i dancingowi goście zaczęli protestować, wąż przebierańców zsunął się ze "Strychu" i popełzł do restauracji "Ratuszowa", która mieściła się po drugiej stronie ulicy na parterze Ratusza. Tam też wyparowało parę butelek. Po takim spacerku bawiliśmy się już w szampańskim nastroju w DK wiedząc, że nikt przed nami nie wyciął takiego numeru i długo go nie powtórzy.
Ale były też bardzo smutne chwile gdy traciliśmy koleżanki i kolegów, którzy tragicznie zginęli. Pamiętam jak w kilkadziesiąt osób poszliśmy pod Plebanię parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego prosić żeby duchowny był na pogrzebie naszego kolegi. Wyszedł młody ksiądz, wysłuchał nas cierpliwie i zapewnił, że porozmawia z proboszczem, a nas prosił byśmy w takiej ilości przyszli na mszę świętą. Ksiądz dotrzymał słowa, my też. Prawie wszyscy pochodziliśmy z rodzin katolickich i mieliśmy się z czego spowiadać. Jednak jak drugi raz, doświadczyliśmy podobnej tragedii, zdruzgotani nagłą śmiercią, po pogrzebie chcieliśmy jeszcze pobyć ze sobą. Faceci z pieniędzmi poszli po wino, reszta udała się na dawny odkryty basem, gdyż mieliśmy taką nadzieję, że na uboczu nie znajdzie nas milicja i nikt nie będzie nam przeszkadzał. Heniu, kierownik basenu, na początku nie chciał się zgodzić na takie duże zgromadzenie, zmiękł gdy zaczęły go prosić najładniejsze dziewczyny. I tak po złączeniu wszystkich ławek reszta siedziała na trawie, wspominając i pocieszając się wzajemnie rozstaliśmy się późną nocą…
A potem nastał 13 grudnia 1980 roku i już nic nie było jak dawniej.
Woytek Kopacz
Dzidzia na pergoli w średzkim parku
Woytek w średzkim parku
Leszek i Woytek przy dawnym odkrytym basenie