Tak zaczynają się wspomnienia Władysława Kopacza opisane w książce - Terra Incognita 1945 w rozdziale - Bezwzględni ubecy.
Msze święte były wówczas wyjątkowo uroczyste. Nie tylko chór, ale cały kościół rozbrzmiewał jednym głosem. Nigdy już nie słyszałem tak rozśpiewanego kościoła. Nagle jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego wyrzucają księdza proboszcza z plebanii, bo jeden czerwony towarzysz chce tam mieszkać! (nazwisko przemilczę).
W tym czasie nastąpiło rozwiązanie seminarium duchownego przy kościele Świętego Krzyża, z przeznaczeniem na Szkołę Podstawową nr 1. Mimo tego nieprzyjemnego zajścia nie mogliśmy nic zaradzić (zamanifestować pokojowo sprzeciw na decyzję komunistów) albowiem był wówczas ostry zakaz opuszczania zakładów pracy. „Władza ludowa” - zrobili swoje.
Minął jakiś czas… Podczas rekolekcji, zaproszony ksiądz Mleczko na zewnątrz kościoła św. Andrzeja, w swoim kazaniu jako pierwszy odważył się głośno opowiedzieć o swoim pobycie na Syberii i zbrodni Sowietów na tysiącach polskich oficerów w Katyniu.
Słabsi nerwowo parafianie zaczęli opuszczać teren kościoła, pod którym stali już funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i niektórzy „czerwoni średzianie” .
Po mszy świętej odważni katolicy – parafianie, odprowadzili księdza na plebanię. Jednak nie udało się nam Go obronić. Został aresztowany przez bezwzględnych „ubeków”.
Woytek Kopacz