Ulica ta była polną dróżką, a po drugiej stronie gdzie teraz jest hala sportowa były ogrody z krzakami porzeczek. W tym domu już nie mieszka rodzina mojego stryja, na którego mówiliśmy „wujciu Jasiu”. Teściowie stryja pochodzili z Tarnopola i nazywali się Józefa i Franciszek Duchnowiczowie. Nigdy potem nie doświadczyłem tak rodzinnej atmosfery i wyśmienitych dań jak te, które przyrządzała pani Duchnowicz z córką, czyli z ciocią Krystyną. Właściciele, którzy mieszkają obecnie w tym domu niech wiedzą, lub jak chcą - niech kontynuują tą wyśmienitą kuchnię kresową, której zapachy i smaki pozostały w mojej pamięci po upływie 60 lat.
Na imieniny schodziła się rodzina, Maria i Bolesław Halpernowie z dziećmi Basią i Stasiem, którzy mieszkali dom dalej przy samej dróżce cmentarnej, mój stryj Jan z żoną Krystyną, wraz z moimi kuzynami Teresą i Andrzejem, właściciele domu państwo Duchnowiczowie, teściowie mojego stryja i moi rodzice Emilia i Władysław oraz moja siostra Jolanta i ja. Nim się weszło do sieni budynku i wręczyło prezenty, gości witał zapach róż, z których domownicy wykonywali doskonałe konfitury.
Cały dom przesiąknięty był zapachem owoców, wanilii i goździków. Można śmiało powiedzieć przypraw kolonialnych. Stół pięknie nakryty, a na min potrawy i nalewki własnej roboty. Zastawa porcelanowa jeszcze z Tarnopola, w półmiskach sałatki wszelakie, zaprawiane śmietaną z wyraźnym posmakiem selera. Na stole zauważyć można było galantynę drobiową udekorowaną jarmużem. No i wędliny. Jak sobie przypominam, największe wrażenie zawsze robiła sałatka warzywno ziemniaczana ze śmietaną . Na czubku tej górki warzyw dumnie stał grzybek wykonany z gotowanego jajka i połówki pomidora z białymi kropkami. Ten „muchomorek” był przedmiotem pożądania wszystkich, do konsumpcji.
Na ciemnym dębowym kredensie stały patery z ciastami wszelakimi. Często dla dzieci przygotowywano osobne miejsce w pokoju obok, tak aby nie przeszkadzały i rozpraszały rozmawiających rodziców. Ale największe wrażenie, zawsze pod koniec imienin, robiło podanie kremówek zwanych niekiedy napoleonkami. To był hit tego domu. Rewelacyjny krem otulony w kruchutkie ciasto francuskie. Gdy pani Józefa Duchnowicz wnosiła ciasto na tacy, wszyscy wstawali i bili brawo.
Nigdy potem nie doświadczyłem takiego uznania dla gospodyni, która serwowała swoje koronne danie. I nigdy nie jadłem tak pysznego ciasta, chociaż miałem okazję skosztować różnych przepysznych w Berlinie, ale do tych rodem z Tarnopola nawet się nie umywają.
Szanujmy wspomnienia oraz ludzi, którzy odeszli i pyszną Kresową kuchnią.
Woytek Kopacz
P.S. Po co opowiadać germańskie legendy młodym Polakom, jak mamy swoje prawdziwe polskie opowieści. Tekst ten dedykuję pod rozwagę stosownym średzkim decydentom.
1. <Lepszy dobór kadry....< To teoria, a praktyka jest taka, że UM zmienił się ...