Niezmiernie krzywdzi to uczniów, a w szczególności maturzystów. Jeśli nauczyciele nie zgadzają się z obecnym wynagrodzeniem to najlepszą drogą jest zmiana zawodu (dla nauczycieli przedmiotów zawodowych lub ścisłych nie jest to trudne, gorzej z humanistami). W wyniku tego rząd sam musiałby podnieść pensje z powodu braku wykwalifikowanego personelu w placówkach. Tak działa rynek.
Nawiązując do strajku jako formy sprzeciwu - nigdy nie jest to najlepsza droga. Prosty przykład - w naszej okolicy znajduje się tzw. "strefa", ludzie pracujący tam na linii produkcyjnej w większości zarabiają około dwóch tysięcy na rękę (niektórzy więcej, niektórzy mniej, mam tu na myśli średnią). W porównaniu z nauczycielami zarabiają podobne, jeśli nie takie same pieniądze, ale pracują "bite" 8 godzin, często dodatkowo na 3 zmiany, mając w ciągu dnia 20/30 minut przerwy, podczas gdy nauczyciel ma co 45 min przerwę co najmniej 10-minutową. Czy to oznacza, że oni także mają strajkować?
Oczywiście, że nie, bo pracują w prywatnych przedsiębiorstwach, a co za tym idzie, jak im się nie podoba to zmiana pracy, bo przecież wiedzieli ile będą zarabiać podpisując umowę. Mimo że nauczyciele nie pracują w przedsiębiorstwach prywatnych to przecież też widzieli od początku ile będą zarabiać, więc dlaczego teraz strajkują, godząc tym w uczniów, a nie w rząd (rząd ma w nosie to ile czasu potrwa strajk, a nauczyciele w końcu zrezygnują bo z czegoś żyć muszą)?
Pozdrawia
uczeń państwowego technikum we Wrocławiu
(dane do wiadomości redakcji) / fot. zdj. ilustracyjne
1. <Lepszy dobór kadry....< To teoria, a praktyka jest taka, że UM zmienił się ...