Od razu powiem, żeby nie trzymać w niepewności. Msza święta odbyła się w kościele pw. Świętego Krzyża. Kościół pw. świętego Andrzeja - ten na dolnym rynku - miał uszkodzony dach i sklepienie nawy głównej - po sowieckim ostrzale artyleryjskim. Do tej pory widać skutki ostrzału na dzwonnicy – wieży. Mój ojciec, Władysław Kopacz był jednym z pierwszych Polaków, którzy osiedlili się w Neumarkt / Środa Śląska (lipiec 1945 r.). Uczestniczył też w tej mszy. A opisał to tak:
Na pierwszą polską pasterkę w naszym mieście przybyli licznie nie tylko Polacy, ale i wielu starszych Niemców. Skąd się wzięli Niemcy? Nie wiadomo, ale przyszli. Przed naszą pasterką, o godzinie 22.00 swoją mieli niemieccy ewangelicy. Zresztą kościół należał do nich i był pełny wiernych. Również i ja / Władysław Kopacz / uczestniczyłem w ich mszy świętej, z ciekawości. O północy z kolei odbyła się tradycyjnie nasza pasterka.
Zarówno ich, jak i nasza liturgia odbywała się w tym samym kościele pod wezwaniem Świętego Krzyża. Niemcy wychodzili z kościoła, a my zajmowaliśmy ich miejsca. Prawdą jest i tak już pozostanie, że nasza pasterka nie bardzo się udała. Nie było polskiego księdza. Mszę odprawił \ksiądz\ kleryk były więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego w Dachau. Kleryk był bardzo chory. Ledwo trzymał się na nogach, pomimo tego w tym stanie zgodził się odprawić mszę. Nie miał też potrzebnych przedmiotów liturgicznych.
Pierwsza część mszy świętej – introit - zupełnie się „nie kleiła”. Nikt nie grał na organach, bo Niemka zamknęła manuał, ale... milicjant Żółkiewicz dał sobie radę. Zasiadł przy organach i otworzył czymś klawiaturę. Próbował też coś grać. Przez dłuższą chwilę zapanowała nieprzyjemna atmosfera. Śpiew kolęd jakoś wiernym nie wychodził, gdyż ludzie z różnych polskich regionów pochodzili. Ze Śląska Górnego, lubelskiego, kieleckiego czy krakowskiego. Śpiewali trochę na swoją modłę. Dopiero – Bóg się rodzi – zabrzmiało głośno. Wszyscy obecni w kościele śpiewali pod organy. Kleryk odprawiał swoje, a rozśpiewany kościół nie zważał na nic. Śpiewano kolędę po kolędzie. I tak msza święta dobiegła końca.
Po pasterce milicjanci: pan Wróbel i pan Żółkiewicz uzgodnili z niemieckim księdzem obrządku rzymsko-katolickiego, że wypożyczy on naszemu księdzu - klerykowi brakujące wyposażenie do mszy świętej na wotywę. Z początku powstała mała sprzeczka, a argumentem było, że jest to kościół ewangelicki. Ksiądz dotrzymał słowa i następnego dnia msza święta odbyła się już w sposób bardzo uroczysty. Nasz ksiądz –kleryk, jak umiał najlepiej tak odprawił mszę - do komunii świętej.
Nagle zasłabł i omal nie upadł. Służący do mszy świętej, milicjanci w roli ministrantów, szybko podtrzymali kleryka i z prośbą o pomoc lekarską odprowadzili do zakrystii. Następnie położyli do łóżka. Resztę mszy odprawił ksiądz niemiecki. Po tej niemiłej scenie musieliśmy obecnym na mszy Polakom i Niemcom wyjaśnić co się stało. Powiedzieliśmy, że to skutki pobytu w niemieckim obozie koncentracyjnym - Dachau.
To tyle co opisał mój ojciec Władysław Kopacz – z resztą wspomnień możecie się państwo zapoznać czytając jego książkę pt. Terra Incognita 1945 – Wspomnienia pioniera.
Dziękuję Annie i Wiktorowi Kalitom - to oni namówili mnie do publikacji wspomnień mojego ojca.
Woytek Kopacz